No to od dziś (znaczy od soboty) wzięłam sobie sama urlop - 9 dni/216 godzin/12960 minut/777600 sekund. W sekundach wydaje się bardzo dużo, w dniach nie tak wiele. Ale i tak sporo, bo tak w zasadzie to na urlopy nie chodzimy. Owszem zamykamy sklep, ale tylko żeby przeprowadzić jakiś mniejszy czy większy remont. Na wczasy też nie wyjeżdżamy, bo szkoda nam pieniędzy. Co najwyżej robimy wypad nad Bug. Ot i tak już od ponad 10 lat. Tak więc ten urlop, będzie jakby prawdziwym moim urlopem. A że na działce? Różnie ludzie urlopują, byle tylko oderwać się od pracy zawodowej.
Od dziś także postanowiłam, że nie będę pracować w soboty. Wszystkie soboty będę miała wolne. Ostatecznie jestem emerytką, więc niech chociaż soboty mam emeryckie. Małżonek nie jest zadowolony z takiego obrotu sprawy, bo będzie musiał sam pracować w soboty. Na dodatek także na stanie będzie miał kuchnię i ojca. Ale ja już przestałam się przejmować tym, co on myśli. Kupiłam sobie działkę nie po to żeby tylko kupić, tylko także po to, żeby na niej się relaksować, odpoczywać, nabierać sił i kondycji. Kupiłam ją dla swojego zdrowia i czy to się mojemu małżonkowi podoba, czy nie, to mi już wisi. Jestem emerytką.
Dziś wstałam wyjątkowo wcześnie, bo o 5,3o. Będzie dłuższy dzień. Ugotowałam obiad ( zupę szczawiową - oczywiście z mojego szczawiu). Raniutko kupiłam bułeczki. Wszystko spakowałam i na działeczkę.
Janek też przyszedł wcześnie i z marszu wziął się do pracy. Pracował cały dzień tylko z przerwą na posiłki. Czy wydajnie to nie wiem, bo się nie znam. Po 16-tej przyjechał małżonek. Sprawdził Janka pracę, dalej zarządził i odjechał.
Udało mi się dziś za cały dzień oplewić cały warzywnik i wszystko podlać konewką.
Dziś jedliśmy z Jankiem także sałatkę z pierwszych dwóch ogórków gruntowych z sałatą. Jaki zapach, jaki i smak! Rewelacja.
Upał. Od jutra mam urlop 9 dni. Pomyślałam o remoncie domku, że może uda mi się go w tym czasie zrobić. Już umówiłam się z Jankiem Gie. Omówimy co jest do zrobienia. Nim trzeba kierować, bo to lekkoduch. Nie pracuje, jak ludzie. Tylko dorywczo. Czasem więc i my mu dajemy zarobić na chleb. Rodzina. Teraz podczas mojego urlopu będzie pod ścisłą kontrolą, więc może się uda z niego ten remont wycisnąć.
Małżonek dość mocno włączył się w dyskusję na temat remontu. Nawet poczynił mi już odpowiednie zakupy (farby, kleje itp.). Czy to tylko chwilowy zryw?
Żeby tylko nie było min i zgrzytów.
Wczoraj spadł deszcz, więc nie musiałam lecieć podlewać ogrodu. "Pomieszkałam" w domu.
Dziś zerwałam pierwszą cukinię. Nie wiem jeszcze co z nią zrobię. Podobno smaczne jest leczo, ale ja czegoś takiego jeszcze nie robiłam i nie jadłam. Zostawię ją na sobotę.
Obrodziły także wiśnie. Są drobne, ale jest ich pełno. Obydwa drzewka obsypane. Małżonek mówi, że to dzikusy. Może zerwę je na sok.
Dziś też urwałam pierwszego ogórka, który gdzieś zaplątał się w szklarence.
Od bocznej sąsiadki znów dostałam truskawek. Ale te dzisiejsze nie za ciekawe. Po deszczu bardzo upaćkane ziemią. Musiałam je dobrze myć kilka razy. Ale udało się. Usmażyłam z nich dżemik. Dorobiłam naleśników i połowę od razu zjedliśmy na kolację. Reszta na jutro.
Ochłodziło się. Po deszczu i ziele zaczęło rosnąć w górę. Ono najpierwsze i najważniejsze. Ale radzę sobie z nim. Ogród już cały piękny. Bujna zieleń. Warzywnik też zachwyca. Tylko trzeba ciągle podlewać. Wczorajszy deszcz wsiąkł i dziś znowu podlewanie. Kombinowałam, jak sobie pomóc, żeby nie trzymać węża w ręce. Potrzebna jest jakaś tyczka, palik i drut, żeby węża do niego przywiązać jak mikrofon. Może coś takiego jest w sprzedaży. Na razie tym nie interesowałam się, ale przy najbliższej okazji powinnam ten problem rozwiązać. Po co stać i "tracić " czas, jak samo może się podlewać. W tym czasie mogę robić co innego, a przecież pracy jest ciągle dużo.
Upał. Wczoraj odpuściłam sobie działeczkę, bo miałam zebranie stowarzyszenia muzycznego. Zeszło do późna. Dziś przyjechałam. Sałata smutna, oklapnięta. Starałam się ją delikatnie podlać z konewki. Ale to nie to co deszcz. Kiedyż on spadnie?
Pojawiły się larwy stonki ziemniaczanej. Wyrosło mi raptem pięć kartofli na krzyż (zostały w ziemi z ubiegłego roku) i to ją stonka dopadła. Spryskałam "Karate". Zobaczymy czy poskutkuje. Może trzeba będzie powtórzyć.
Upał. W domu nie da się siedzieć. Dobrze, że nie musiałam robić dziś obiadu, bo po imieninach teścia zostało sporo jedzenia. Tylko dorobiłam Dorotce naleśników z serem do Warszawy, a bardzo lubi naleśniki. Może je nawet zjadać na zimno i tak z marszu. Uwielbia też pierożki, ale z nimi to dłużej schodzi. Innym razem jej zrobię. Szybko się uwinęłam i fruuuu do Koperkowa, na działeczkę jak na skrzydłach na opalanie. Szło całą parą, aż się nawet przysmażyłam.
Dziś zjadłam talerz czerwonych porzeczek. Swoich porzeczek. Kwaśne - nawet z cukrem. Ale smaczne. "Zainstalowałam" sobie drugą beczkę. Ma ze 100 litrów. Będzie na nawóz.
Wyrwałam rzodkiewkę. Nie udała się. Mała i twarda. Na jej miejsce delikatnie przesadziłam dwa melony, co wysiałam koło oczka. Nie było im tam chyba dobrze, bo bardzo słabo rosły.
No i ciągle "debatuję" ze sobą, jak zabrać się za te wszystkie chwasty przy siatce od strony alejki. Ale chyba to myślenie to zostawię już na urlop.
Na 16-tą umówiłam się z panem Markiem En od szachów u mnie na działce. Namawia mnie na start w wyborach samorządowych. Nie znam się za bardzo na polityce, więc przyjechał mnie wprowadzić w temat. Na wieczór przyjechał małżonek. Zrobiliśmy grilla. Było bardzo sympatycznie.
Niesamowity upał. Ale już zapowiadają burze, oberwania chmur. A ja jednak podlewam ciągle swoje Koperkowo, bo jakoś nie wierzę tym burzom. Wszędzie już pada, a w Radomiu susza.
Narwałam dziś sałat na jutrzejsze imieniny teścia. Także kopru i zielonej pietruszki. Również Januszowi przyniosłam koper i pietruszkę, oraz kwiatów bukiecik na imieniny. Jutro Jana.
A od Ewy dostałam kolejne rośliny do mojego oczka. Jak na matkę chrzestną mojego oczka, to wyjątkowo o nie się troszczy.
Kolejny dzień upału. Rośliny to po prostu "mdleją". Szczególnie widać to po sałacie. Ale już na wieczór, jak się je podleje to stoją . Dziś wracałyśmy z boczną sąsiadką pieszo same. Zawsze to raźniej we dwie.
Nadal upał. Nic tylko siedzieć pod drzewem, albo pod parasolem. Prace porządkowe idą bardzo powoli. Podlewam ogród obficie i to właściwie na tym mi teraz najdłużej schodzi. Na wieczór przyjechał po mnie małżonek. Zabraliśmy po drodze boczną sąsiadkę, bo mieszka też na moim osiedlu, tylko bliżej torów. Za to dostaliśmy od niej truskawek. Moje truskawki niestety nie wyszły. Jakieś tam pojedyncze sztuki, nawet na smak nie ma. Może jakaś zła odmiana. Co z nimi zrobić, to pomyślę na przyszły rok.
Dziś na obiad była zupa botwinkowa z mojej własnej botwinki. Z jajeczkiem oczywiście. Nawet im smakowała. A na wieczór na łono natury wprosiła się Iga z Januszem. Zrobiliśmy więc grilla. Jest straszny upał. Trzeba mocno podlewać.
Nie udało się być od rana na działce. Prace domowe zajęły mi całe dopołudnie. No cóż. Jak ma się na głowie rodzinę, to w pierwszej kolejności jednak jest rodzina. Wszelkie inne zajęcia, czy hobby (czytaj działka) na dalszym, jeśli nie na ostatnim miejscu. Takie jest życie kobiet - matko/mężatko/synowych w Polsce i najlepiej jakby to nie była prawda. Tak więc swojej pasji mogłam oddać się dziś dopiero od 14.oo.
Po wczorajszym deszczu trochę się ochłodziło. Do plewienia nawet i lepiej. Prawie skończyłam warzywnik. Ależ teraz ładnie wygląda. Na koniec dnia jeszcze podlałam konewką ogród, bo nie wiadomo, jak z deszczem będzie jutro, a jutro nie przyjdę, bo jest koncert w szkole muzycznej. Popisuje się II stopień. Ania dyryguje orkiestrą, a i ja mam swoje 5 minut na scenie, jako jurorka konkursu na fraszkę "Muzyczna cegiełka". Więc powinnam, chcę i muszę być na tej uroczystości.
Dziś powiększył się mi działkowy majątek ruchomy. Małżonek przywiózł mi parasol ogrodowy, szpadelek i łopatkę. Miałam swoją fajną małą łopatę. Była od kompletu ogrodowego, który kupiłam jeszcze na początku naszego małżeństwa, że to niby będę pracowała w ogródku teściów. Ale jakoś z tego nie wiele wyszło i sprzęt leżał prawie nie używany. A solidny był, bo 20 lat temu to takiej tandety jak teraz w marketach się spotyka, to nawet nie produkowali. Miałam więc gotowy sprzęt na działkę. I już go używam, szczególnie pazurków. Ale gdzie podziała się łopatka, to nie wiem. Może wyrzuciłam ją razem z zielem do kompostownika. Jeśli tam by była to się znajdzie, ale jeśli powędrowała na wysypisko śmieci , to pewnie już po niej. Trudno. Małżonek widać bardzo przejął się moją "stratą" i kupił mi nową - saperkę. Miły. Dziś także zrobił oprysk na mszyce i pomalował płotek. No i zrobił dziś jeszcze jeden dobry uczynek, że zawiózł mnie do domu, bo bardzo, bardzo byłam zmęczona.
sobota, 31 marca 2018
Licznik odwiedzin: 68 885
« styczeń » | ||||||
pn | wt | śr | cz | pt | sb | nd |
---|---|---|---|---|---|---|
01 | 02 | |||||
03 | 04 | 05 | 06 | 07 | 08 | 09 |
10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 |
17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 |
24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 |
31 |
------Koperkowo--------- świat zamknięty w czterech --------arach ---------------- a zachwytu co niemiara
Wpisz szukaną frazę i kliknij Szukaj:
Wpisz swój adres e-mail aby otrzymywać info o nowym wpisie: