Niedziela, 30 czerwca, godz.9:06, na termometrze 17 stopni. Dzień zapowiada się słoneczny, choć prognozy są różne.
Dzień za dniem, tydzień za tygodniem, miesiąc za miesiącem i pół roku minęło, odkąd mam pod opieką Pusię. Dziś ostatni weekend czerwca. O dwunastej ma przyjechać małżonek polonezem i zabrać nas do domu, gdyż jest imprezka rodzinna (imieninowa teścia) i nie możemy siedzieć do nocy. Pusia nie jest kotem kanapowym i na pewno będzie niezadowolona, ale trudno. Za tydzień znów będzie weekend i (jak nic nie wypadnie) znów spędzimy na działeczce dwie noce i dwa dni.
Minione noce były w miarę spokojne, jedynie po jedzenie przychodził czarny kot. Wtedy Pusia trochę się denerwowała. Na noc przychodziła do mojego łóżka i kładła się w nogach lub za plecami od ściany, chyba żeby być jak najdalej od okieneczka, a jak najbliżej ochraniarza. Co znaczy spokojny sen? Koty to rozumieją z pewnością.
Mamy także drugiego gościa.
Gość dzienny. Jest to mały ptaszek (muszę sprawdzić w literaturze, czy to nie jest pleszka - jakże dużo pozapominało się po 50 latach z podstawowej edukacji szkolnej z zakresu przyrody, aż wstyd). Przylatuje do nas wyjątkowo często. Siada w różnych miejscach blisko nas i śpiewa, jakby chciał nas uwieźć. Może gdzieś w pobliżu ma swoje gniazdko? Ptaki bardzo często biorą na siebie niebezpieczeństwo, chroniąc w ten sposób swoje dzieci. Pusia na niego poluje, ale niestety - bezskutecznie.
Czy Pusia przez te wszystkie weekendy coś upolowała? Nie wiem, bynajmniej do tej pory żadnej zdobyczy nie przyniosła, żeby się pochwalić. Prawie całe dnie chodzi po ogrodzie, nawet do miski nie zagląda, a jeśli to poniucha i odchodzi. Może nie jest głodna, może liczy na lepszy kąsek, a może na własny sukces? A może jest po prostu ambitna. Stara się, pracuje (poluje) do wieczora. Nie daje po sobie poznać, że jest głodna. Wczorajsze śniadanie dokończyła w nocy (może głód był silniejszy od ambicji?). A już myślałam, że dziś rano zaniosę resztki dla czarnego kota, bo wczoraj dostał bardzo mało, a przez okienko widziałam, jak siedział na werandce, jakby czekał na dokładkę. Dołożyłam mu trochę suchej karmy. Rano miska była pusta.
Wczoraj uporządkowałam wysuszone zioła. Poszyłam dla nich specjalne woreczki ze starego bawełnianego prześcieradła, poprzywieszałam etykietki i powiesiłam wszystkie na stryszku na sznurku w woreczkach do dosuszenia. Dziś rano, ledwo opadła rosa, narwałam kwiatu lipy i wyłożyłam też do suszenia.
Dochodzi południe, a ja dopiero uporałam się ze skutkami porannej burzy. Deszcz był tak ulewny, że woda przez próg wlewała mi się do domku. Dach przeciekał. Cały poranek walczyłam więc z wodą. Pusia pilnie mnie obserwowała. Potem w ogrodzie. Najbardziej ucierpiała kukurydza. Leżała na ziemi, jak długa. Podniosłam ją i po kilka powiązałam do siebie i do kijków po połamanej pergoli z E.Leclerka (więcej korzyści mam z tych kijków, niż miałam z pergoli, która po kilku silnych wiatrach połamała się). Także pochylił się bób i ziemniaki, ale może same się podniosą. Koper w ogórkach też się pochylił, kwiaty w kępach. Aż żal było patrzeć, gdy leżały na ziemi, upaprane błotem. W szklarence niespodzianka. Kitekat zjedzony, ale nie tylko. Zapadła się ziemia. Co prawda niewiele, bo jakieś pół metra kwadratowego, ale jednak. Zaraz za ścianką szklarenki, może niedkładnie była zasypana podczas jej budowy i dopiero odezwała się po kilku latach. Widać była bardzo mocna burza.
Za to noc dzisiejsza była spokojna. Pusia mnie nie niepokoiła. Obudził mnie dopiero ten deszcz, albo może sen. A śniło mi się, że obcięłam warkocz. Niby to była ul. Traugutta. Szłam od dworca i po drodze zobaczyłam zakład fryzjerski. Pomyślałam, że obetnę w końcu swój warkocz – ciągle nie mam kiedy, a tu po drodze. Były dwie fryzjerki. Jedna nie chciała się podjąć – „taki warkocz obciąć?” Za to druga bardzo chętnie. Zaproponowała mi fryzurę na „Barbie”. Niech będzie. Poprosiłam ją tylko, aby obcinając warkocz składała włosy. Widziałam, jak obcinany pasemkami warkocz układa na stoliku obok. Nie było mi żal. Była ze mną Dorotka. Tylko przyglądała się, ale nic nie mówiła. Wiedziała, że po weselu mam go obciąć, więc nie dziwiła się… Może rzeczywiście czas najwyższy obciąć ten warkocz i zacząć bywać u fryzjera?
Dziś krótszy weekend. Niedługo przyjeżdża po nas małżonek i wracamy do domu. Po południu jedziemy do Bartodziej. Tamtejsza szkoła zilustrowała „Baśń o mnichu”, którą napisałam na zamówienie Stowarzyszenia Rozwoju Wsi Bartodzieje. Dziś ją promujemy podczas lokalnego festynu. Bartodzieje będą miały drugą moją baśń. Poprzednią „Baśń o żołędziu”, którą także ilustrowała szkoła, wydało Stowarzyszenie.
Dziś sobota, drugi dzień kalendarzowego lata. Jest upalnie. Ostatnie dni tygodnia po 30 stopni i więcej. Także burze. We wtorek była taka burza, jakiej w Radomiu nie pamięta się. Sporo szkód narobiły pioruny. Spaliło się wiele komputerów i telewizorów. Nie było prądu. Głównie w Śródmieściu i na Plantach, ale także na Godowie. Działkowiczka opowiadała, że piorun walnął gdzieś w pobliżu ich bloku. Nie mieli łączności ze światem, nawet prądu. Podczas tej burzy odsłaniano pomnik Kaczyńskich w Radomiu (pierwszy w Polsce). Przybyło bardzo dużo ludzi, także z Polski. Niektórzy przemawiający nieco poskracali swoje przemówienia, ale uroczystości nie przerwano. Odbyła się zgodnie z harmonogramem. Publiczność także wytrwała do końca.
Czerwiec ma pięć weekendów. Ten jest czwarty. Będzie ich w czerwcu pięć. Na dzisiaj zaplanowałam warzywnik. Ustawiam sobie parasol przeciwsłoneczny i pod nim pracuję. Inaczej nie dałoby się wytrzymać – tak smaży.
Jednak nie udało mi się całkowicie ochronić cebulę przed śmietką. Sporo uszkodzonej wyciągnęłam z ziemi. Jest tak dużo ogrodniczych problemów do rozwiązania, że jeszcze wiele muszę się nauczyć i to nie wiadomo, czy doścignę nowe pojawiające się mutanty wszelkiego paskudztwa. Owady na różach, które pojawiły się w ubiegłą niedzielę, jak potem wyczytałam w Internecie, to z chrabąszczowatych niszczycielka ogrodniczka. Dobrze, że małżonek szybko na nią zareagował odpowiednim opryskiem, ale i tak nie wiadomo, czy nie pojawią się w przyszłym roku, bo może już zdążyły się okopać pod różami i znieść tam swoje jaja. Problem też mam z liliami św. Antoniego. Też jakieś larwy je konsumują – problem pojawił się już w ubiegłym roku, ale nie udało mi się go rozwiązać. Szukać, pytać, czytać … czytać, pytać, szukać. Ciągle.
Dzisiejszej nocy nie było czarnego kota. Pusia spała spokojnie. Za to w ciągu dnia pojawił się. Pusia akurat siedziała na swojej miejscówce nad kamieniołomem i czatowała na jaszczurki, jak nagle usłyszałam jej płacz, niemal wołanie o pomoc. Wyglądam przez okienko i widzę czarnucha. Pusia cała się trzęsie – widać dobrze go zapamiętała. Czarnuch jak tylko mnie zobaczył zaraz uciekł. Zajrzałam do szklarenki – niedojedzona pusina puszeczka puszka skonsumowana, ale granulki kitekat nie ruszone. I ja się dziwię dlaczego Pusia nie chce suchego kitekat.
Dziś małżonek dokończył instalowanie stolików „do ściany” w domku. Przybyło mi więc dwa: jeden w części kuchennej, a drugi na werandzie. Na tygodniu je umalowałam. Są koloru srebrnego, bo taka farba mi została z poprzednich malowań. Takie stoliki są bardzo wygodne, a jak smakuje poranna kawa na werandzie, można się domyślić.
Nie ma jednak tak dobrze – zawsze dla równowagi coś musi być źle. Otóż przecieka mi w kilku miejscach dach. Nie wiedzieć czemu – papowce same wyskakują z desek. Myślę, że to właśnie przez te dziurki po tych gwoździach papowych dostaje się woda i dach przecieka. Powinnam dach przesmarować lepikiem, ale Może jeszcze w tym roku uda mi się zaoszczędzić i położę drugą warstwę papy (termozgrzewalną). Wtedy może problem zniknie.
Właśnie odkryłam, że moje piękne róże zaatakowała jakaś mucha. Zaatakowała – dosłownie. Jeszcze wczoraj jej nie widziałam. Wpycha się w płatki do samego środka. Spustoszenie robi nie do wiary. Kwiaty z rozpaczy zrzucają płatki, jak papużki nierozłączki piórka po stracie partnera. Płakać się chce na ten widok. Postanowiłam, że wieczorem spryskam różyczki muchozolem.
Nigdy do tej pory, jak mam swoje róże, nie spotkałam się z taką zarazą. Może to sprawa uroku? Właśnie wczoraj wieczorem, gdy sobie odpoczywałam na huśtawce, słyszałam, jak dwie panie idąc zachwycały się moimi różami, aż przystanęły: ileż to kolorów, jakież one urocze itp. Oczywiście byłam dumna z siebie, że udało mi się mieć takie piękne róże. Ale gdybym wiedziała co się stanie, to pewnie splunęłabym trzy razy przez lewe ramią, a tak „masz tobie”- jak mawiała moja Mama.
Dziś w nocy trochę popadało, ale na polu jest sucho. Cały dzień jest bardzo gorąco. Jest siedemnasta – trzydzieści stopni w cieniu. Nie da się posiedzieć na dworze – nawet w cieniu. W domku mam chłodno – przyjemnie. W pokoiku pachnie jaśmin. Więc prawdziwie odpoczywam. Nadal czytam „Opowiadania” Paustowskiego zachwycając się jego stylem. Na przykład jak opisuje szczególne znaki w lasach, podsumowując miasto następująco:
W miastach znaki są zbyteczne. Płomienną jarzębinę zastępuje niebieska emaliowana tabliczka z nazwą ulicy. Czas poznaje się nie po wysokości słońca, położeniu gwiazdozbioru, nawet nie po pianiu kogutów, lecz przy pomocy zegarów. Przepowiednie pogody podaje się przez radio. W miastach większość wrodzonych instynktów zostaje uśpiona. Ale wystarcza spędzić dwie lub trzy noce w lesie, by słuch się zaostrzył, wzrok stał się przenikliwszy, węch subtelniejszy.
Znaki szczególne są związane ze wszystkim: z kolorytem nieba, z rosą, mgłami, śpiewem ptaków i ze stopniem jaskrawości gwiazd.
Znaki te zawierają w sobie wiele ścisłej wiedzy i poezji. Bywają one proste i skomplikowane…
„Ale wystarcza spędzić dwie lub trzy noce…” na przykład na takiej działeczce jak moje Koperkowo, do tego z kotem jak Pusia, by „słuch się zaostrzył, wzrok stał się przenikliwszy, węch subtelniejszy…” .
Ach, to moje Koperkowo…
Trudna jest bezdomność. My (ludzie) chyba jej nie rozumiemy i dlatego nie do końca doceniamy posiadanie własnego domu – tego jednego, jedynego, tego dla nas najwłaściwszego.
Dla przykładu weźmy niektóre ślimaki czy żółwie. Swoje domy nawet noszą ze sobą. Solidne, opancerzone, bezpieczne. Bo kiedy idą spać muszą mieć pewność, że nic im nie grozi. Oczywiście, że pewność nie pewna, jak mówi ks.J.Twardowski, ale to już inna wyrocznia…
Weekend spędzam z Pusią na działeczce. Wczorajszej i dzisiejszej nocy ponownie nawiedził moje Koperkowo czarny kot. Pusia po doświadczeniach poprzednich weekendów wiele zrozumiała. Pomimo swojej kociej natury już nie jest taka wyrywna, żeby wałęsać się po nocy. Regulaminowo z „kurami” poszła spać, pewna że nic jej nie grozi. Tymczasem…
Zostawiłam jej na wszelki wypadek leciutko uchylone okieneczko w naszej sypialence, żeby mnie nie budziła, gdyby chciała wyjść za własną potrzebą… Dobrze po północy obudziło mnie prychanie Pusi. Zerwałam się na równe nogi – co się dzieje. Pusia stoi na wersalce przy okieneczku - prycha, syczy, warczy. W okieneczku, w tej małej szparce, widzę czarnego kota, jakby chciał wejść do środka. Nie prycha, nie syczy, nie warczy – tylko chce wejść do środka. Jak tylko zobaczył mnie - zaraz uciekł. Pusia zdenerwowana zeszła na podłogę, ogon napuszony – lepiej nie dotykać. Zamknęłam okieneczko. Wyszłam z domku, żeby zobaczyć, gdzie poszedł czarny kot. Pusia za mną. Przybysz stał w malinach, rzewnie zamiauczał i zniknął. Wróciłyśmy do domku spać. Już nad ranem, dopiero zaczynało się rozwidniać, Pusi zachciało się wyjść – nie chciała skorzystać z przygotowanej kuwety z piaskiem. Słyszałam jak drapnęła w nią kilka razy, lecz po chwili zrezygnowała i zaczęła drapać w drzwi. Zwlokłam się więc ze swojego legowiska i leciutko uchyliłam jej drzwi – wybiegła natychmiast, ale ogląda się za mną, jakby chciała powiedzieć, żebym z nią poszła. I musiałam z nią zrobić poranny obchód gospodarstwa. Na chwilę od strony mojego lasku pojawił się czarny kot. Zobaczył nas, znów rzewnie zamiauczał i uciekł. Obeszłyśmy gospodarstwo ze dwa razy (w tą i z powrotem). Pewna, że Pusi już nic nie grozi, już zaczynało się rozwidniać, poszłam spać. Nie pospałam długo. Wybudziły mnie szczekające działkowe psy i jakieś zamieszanie w moim lasku. Wybiegłam natychmiast. Do ogrodu wpadł, przeskoczył przez siatkę, biały pies. Już kiedyś wszedł do nas. Myślał złapać Pusię, ale Pusia gdzieś mu uciekła. Nakrzyczałam na niego – za drugim podejściem to wielkie psisko przeskoczyło przez siatkę i uciekło gdzieś w alejki. Pusia długo nie wychodziła z ukrycia, w końcu zobaczyłam, jak wychodzi zza szklarenki i przestraszona szybko biegnie do domku. Zamknęłam drzwi, posprawdzałam wszystkie okienka (okazało się, że jeszcze w kuchence nie jest domknięte) – Pusia mnie obserwowała, jakby chciała się upewnić, że nic już jej nie grozi. Poszłyśmy spać. Obudziłam się pierwsza – była ósma. Padał deszcz.
Na dzisiejszą noc przygotowałam się inaczej. Pozamykałam wszystkie okienka i drzwi. Jak Pusia będzie bardzo chciała wyjść, to mnie obudzi. Czarnemu kotu zaniosłam resztki jedzenia na talerzyku do szklarenki, żeby nie zmokło, gdyby miało padać. Wstałam pierwsza o szóstej. Pusia za mną. Wyszłyśmy na ogród, było mokro. Sprawdziłam – talerzyk postawiony w szklarence był pusty …
I tak po tych dwóch ostatnich nocach zrobiło mi się żal tego czarnego kota, że może liczyć na resztki pusiego jedzenia na talerzyku w szklarence, żeby nie zmokło…
Pusia, która broni swojego domu i czarny kot, który chce wejść w jego posiadanie – dali mi dobrą lekcję walki z bezdomnością.
Jakoś nie udaje mi się napisać (pochwalić się) co ostatnio dzieje się w moim Koperkowie. A wszystko przez tę leśną Norweżkę Pusię, bo co zasiadam do komputera, to ona zaraz ma do mnie jakiś interes i wręcz zgania mnie z krzesła, ledwo sprawdzę pocztę. Przyznać jednak należy, że po przygodzie z czarnym kotem więcej mi ufa i nie ucieka z domu na klatkę schodową – zadowoli się balkonem. Chyba zrozumiała, że jestem jej prawdziwym opiekunem, wręcz obrońcą i nie ma co się stawiać. Nawet w nocy jest łaskawsza i pozwala mi pospać do rana (oczywiście z przerwą na bardzo wczesno poranny posiłek i szczotkowanie, ale nie jest to uciążliwe ponieważ i tak w nocy wstaję, w szczególności gdy odezwie się menopauza wybuchem gorąca, że czasem to trzeba wejść natychmiast pod prysznic).
Zbliża się weekend. Znowu zamierzam go spędzić na działce z Pusią. Podczas ostatniego naszego pobytu czarny kot nas nie nawiedzał w nocy. Pusia mogła spokojnie wychodzić sobie przez okienko na ogród. Myślę, że i tym razem kot nam nie będzie dokuczał i pogoda nam także dopisze.
Tymczasem zerwany mam szpinak i koper (mnóstwo kopru – zasiałam go na zimę. Obdzieliłam już moje przyjaciółki i rodzinę i dla mnie też wystarczy). Skończyły mi się zimowe zapasy z piwniczki, a wydawało mi się jesienią, że mam ich tak duża, że nie przejemy – a jednak. Bardzo się z tego cieszę, choć w tym roku wydaje się, że plon będzie mniejszy. Przede wszystkim mam mniej szpinaku, bo nie sadziłam nowozelandzkiego. Mniej też buraczków. Będzie więcej cebuli – już jemy szczypior, także rzodkiewkę. Będzie też papryka i kukurydza. Już pościnałam zioła – suszą się na stryszku.
Oczko wodne w pełnej krasie. Zaczyna kwitnąć nadbużański grzybień, żabki powoli wyskakują z wody (jakież to maleństwa).
Bez „teściowej” dawno przekwitł, teraz pięknie kwitnie jaśmin. Ależ pachnie! Pachnie także w domu. Już powkładałam gałązki do szaf (tak robiła moja teściowa – jaśminu nie lubią mole i wszelkie robactwa).
Zaczynają kwitnąć róże, a mam ich kilka kolorów. Szkoda, że moja ziemia jest bardzo słaba, więc i róże nie są wielkie, ale za to urokliwe (szczególnie różowa). Co tu się rozpisywać – jest pięknie, uroczo, cudownie. Każda chwila jest niepowtarzalna. Mogłabym przesiadywać godzinami podziwiając boskość natury, ale niestety jeszcze muszę pracować.
Dziś przyjechałam podwiązać groch, małżonek ma przyjechać późnym wieczorem, ma opryskać drzewka na parcha i na coś tam jeszcze. Mam więc wolną chwilę na laptopa.
Ostatnio dokonałam oryginalnych zakupów w szmateksie pod dworcem. Kupiłam koc i pled – na huśtawkę. Płaciłam po 6 zł za kilogram, więc nie wykosztowałam się, a bardzo mi brakowało takich narzut. Są duże i ciepłe – z czystej wełny. Kupiłam także dwa duże prześcieradła. Nie mam w domu takich - na działkę akurat. A więc dotowarowałam się.
Jestem cała w skowronkach. Moje Koperkowo doczekało się wierszy. Napisała je moja przyjaciółka Halina Ewa Bruzda. Otrzymałam pozwolenie na ich publikację. Oto one:
Od Bożego Ciała jestem z Pusią na działkowym urlopie – zaplanowałam cztery dni z noclegami oczywiście.
Dziś 1 czerwca, sobota - Dzień Dziecka. Rano poskładałam telefonicznie życzenia córkom. Monika odpoczywa, Dorotka na kursie księgowych, Ania w pracy. W środę przed Bożym Ciałem Ania otrzymała doktorskie papiery w dziedzinie sztuki muzycznej. Uroczyste wręczenie doktoratu odbyło się w Olsztynie na Uniwersytecie Warmińsko-Mazurskim. Na tę uroczystość pojechał małżonek i Dorotka. To drugi doktorat w naszym domu (Monika w dziedzinie inżynierii chemicznej). Dorotka na razie nie planuje kariery naukowej. Po wyjściu za mąż stara się być dobrą gospodynią i żoną, ale także dokształca się. Jak wspomniałam - księgowo. Chce domowe finanse trzymać w swoich rękach. Jestem dumna ze swych córek. Ambitne i pracowite.
A w Koperkowie - na dzień dzisiejszy zakończyłam plewienie ogrodu. Na dziś zaplanowałam zbiórkę ziół, ale pogoda nie bardzo sprzyja, pada deszcz, jest dość chłodno (tylko 17 stopni), no i od czasu do czasu grzmi. Ale jest dopiero godzina 14 – do wieczora może się rozpogodzi. Mam do powiązania oregano (lubczyk już wisi na stryszku). Trzeba by także narwać zielonego koperku, a mam go bardzo dużo, bo na zimę wysiałam na zasadzie gdzie popadnie. Mam go tak dużo, że mogłam poczęstować nim moje przyjaciółki. Teraz będę zrywać, kroić i mrozić - dla nas na zimę. Koperkowo jest urocze. W stawiku ponownie pojawiła się traszka. Jest bardzo, ale to bardzo dużo ropusich kijanek, bo nie widziałam żabek na wiosnę. Jest też kilka rybek. Ale najwięcej jest komarów. Stawik ładnie się zazielenił. Nadbużański grzybień już wypuścił kilka listków, ale jest zimno – liście są czerwone (myślę, że to z tego zimna). Zaczyna kwitnąć osoka, kwitną jeszcze jakieś wodne rośliny, których nazwy pozapominałam, ale jak przyjdzie moja przyjaciółka Ewa – to wszystko sobie pozapisuję. W szklarence kwitną już pomidory. Ogórki, sałata lodowa i fasolka szparagowa też się ruszyły. No i ten czosnek, który wysiałam z nasion - zagaił mi całe poletko pomidorowe. Niektóry jest nawet dość okazały – ciekawe co to z tego doświadczenia wyjdzie – czy choć kilka główek na zimę (część przesadziłam do gruntu, ale powoli aklimatyzuje się). Truskawki już niektóre bieleją. W jagodniku posprzątałam. Tylko jeżyna bezkońcowa po jesiennej zmianie lokalizacji nie bardzo chce rosnąć. Poza nią wszystko rośnie – także chwasty, którymi zapełniłam już prawie cały kompostownik. Teraz muszę pilnować, żeby mocno nie rosły, bo zabraknie mi kompostownika. Tylko jabłek w tym roku chyba nie będzie – za to śliwek i gruszek będzie dużo. Fajne jest moje Koperkowo. Pusia też tu czuje się doskonale. W dzień nawet mało śpi, bo ciągle chodzi po działce, czegoś szuka. Kretów nie widać, nornic też nie zauważyłam. Czyżby za przyczyną Pusi mam taki luksus, że nie muszę się martwić o zorane zagonki? Może. Ale miniona noc dla Pusi nie była miła. Poniosła porażkę w walce o terytorium z czarnym kotem, który jakby specjalnie przychodzi tutaj wieczorem. Poprzedniej nocy też przyszedł. Było małe zwarcie – jakieś syknięcie po obydwu stronach, ale Pusia szybko przyszła do domu. Musiała być bardzo zmęczona po całym dniu „pracy”. Wieczorem byli goście. Długo biesiadowali. Nie było kiedy nawet się zdrzemnąć. Pewnie dlatego olała czarnucha. W nocy czarnuch na kwiatkach prawie pod drzwiami zostawił swoją kupę. Na wierzchu – jakby to była rękawica rzucona do pojedynku. Pusia rano długo tę kupę obwąchiwała.
Wczoraj czarnuch przyszedł przed godz. 21. Było jeszcze widno. Ja już przygotowałam się do spania. Pusia jeszcze siedziała na warzywnej ścieżce. Wyraźnie nie spieszyła się do domku. Zostawiłam więc dla niej otwarte okienko, jak poprzedniej nocy. Już miałam zamknąć drzwi, ale wzrok mój zatrzymał się na furtce. Za nią stał czarnuch. Pusia chyba go nie widziała, albo udawała, że nie widzi. Wzięłam na wszelki wypadek patyka, gdyby miało dojść do jakiejś ciężkiej walki. Czarnuch nieruchomo długo stał za furtką. Naraz jak najlepszy skoczek przeskoczył furtkę i skierował się w stronę Pusi. Duży czarny kot. Może nie taki duży jak Pusia, ale za to na pewno sprytniejszy, może nawet i silniejszy. Już wiedziałam, że to będzie pojedynek. Czarnuch wszedł na warzywny chodnik i stanął ok. 3 metrów przed Pusią. Pusia syknęła i ruszyła w stronę czarnucha, a ten rzucił się na nią i Pusia przewróciła się. Wylądowali w ziemniakach. Zanim dobiegłam, żeby czarnucha odgonić, jeszcze próbowała się bronić z pozycji leżącej. Wrzasnęłam na niego i uciekł przez siatkę na działkę pani Celiny. Pusia biedna, przestraszona, leżała w kartoflisku, ale zaraz podniosła się i uciekła do domku. Większych szkód nie było – tylko połamane 2 krzaki Bobru, który ładnie mi rósł między ziemniakami. Pusia zaraz poszła na wersalkę. Ja natychmiast pozamykałam okna i drzwi i czule ją pocieszałam. Wyglądałam przez okienka i mówiłam co się dzieje na dworze, żeby tylko się uspokoiła. Pusia siedziała i jeszcze warczała pod nosem, ale coraz spokojniej. Nagle patrzę przez okienko, a czarnuch siedzi na kompostowniku i patrzy w stronę domku. Wyszłam na dwór i go pogoniłam. Potem już go nie widziałam. Pusia powoli uspokoiła się, nawet dała się pogłaskać, aż w końcu „pękła” i z tego strachu może, i z żalu nad porażką, że wręcz jakby prosiła o pocieszenie. Była bardzo smutna. Czy ją czarnuch może gdzieś skaleczył? Długo ją głaskałam. Nawet poszczotkowałam gumową rękawicą. Na koniec nawet dała się przytulić. I poszłyśmy spać. Rano (zaledwie zaczęło się rozwidniać) nie budziła mnie tradycyjnie. Próbowała otworzyć sobie drzwi sama. Ale drzwi były przecież zamknięte. Usłyszałam jej zamiar, wstałam i wypuściłam ją, zostawiając uchylone okienko. Pusia mnie nie budziła. Spałam od niepamiętnych czasów do godziny dziewiątej – zdumiona, że jest tak późno. Pusia stała przy kartoflisku i obwąchiwała pole walki. Podeszłam do niej, chciałam ją pogłaskać – fuknęła na mnie. Cóż – zabrałam połamany bób, Pusine kłaki, które były dowodem jej osobistej porażki i poszłam zrobić sobie kawę.
Trzeci dzień urlopu w zasadzie deszczowy. Niewiele można zdziałać w taką pogodę. Uzupełniam więc dzienniki, Pusia śpi. Jest godzina 16.
sobota, 31 marca 2018
Licznik odwiedzin: 68 887
« czerwiec » | ||||||
pn | wt | śr | cz | pt | sb | nd |
---|---|---|---|---|---|---|
01 | 02 | |||||
03 | 04 | 05 | 06 | 07 | 08 | 09 |
10 | 11 | 12 | 13 | 14 | 15 | 16 |
17 | 18 | 19 | 20 | 21 | 22 | 23 |
24 | 25 | 26 | 27 | 28 | 29 | 30 |
------Koperkowo--------- świat zamknięty w czterech --------arach ---------------- a zachwytu co niemiara
Wpisz szukaną frazę i kliknij Szukaj:
Wpisz swój adres e-mail aby otrzymywać info o nowym wpisie: