Udało się. Zaliczyłam jednodniową wycieczkę po górach. 21 kilometrów w 9 godzin.
Wyruszyłyśmy do Kielc pociągiem skoro świt. W Starachowicach okazało się, że pociąg dalej nie jedzie. Koleje mazowieckie, koleje świętokrzyskie - jakieś zamieszanie z tego tytułu. Pytałyśmy konduktora, czy w związku z tym musimy się przesiadać do innego pociągu, powiedział, że nie. Ale jak już wszyscy pasażerowie powysiadali, jak już przyszedł kolejarz sprzątający pociąg i dowiedziałyśmy się od niego, że dalej ten skład nie jedzie, więc i myśmy musiały się szybko ewakuować. To się zaraz okazało, że najbliższy pociąg jest pospieszny, a my mamy bilety na osobowy. No i trzeba było bilety przebukować. Z moim biletem problemu nie było, bo tylko dopłata, ale z Ani - nauczycielskim, dla którego ulga na pospieszny nie przysługuje, tak łatwo nie poszło. Kasjerki nie umiały wyliczyć dopłaty. Ostatecznie zrobiły zwrot z poprzedniego za odcinek Starachowice-Kielce i wystawiły nowy bilet na ten odcinek, ale już na pociąg pospieszny.
Do Kielc dojechałyśmy. W Kielcach na bus do Słupi. Po drodze znowu niespodzianka. Nasz bus ma awarię i musimy czekać, aż go podmieni inny. Ale dojechałyśmy. Wstęp do Parku Świętokrzyskiego - 5 zł, za to można było do woli zwiedzać muzea i klasztor. Chwila dla naradzenia się. Siusiu. I w góry - szlakiem królów: z Nowej Słupi na sam szczyt do sanktuarium, gdzie przechowywane są relikwie Krzyża Świętego. Droga bardzo stroma, zajęła nam nieco ponad godzinę. Po drodze zdjęcie przy posągu pielgrzyma Świętego Emeryka.
Legenda głosi , że pielgrzym ten tak się pysznił, że został zamieniony w kamienny posąg i odtąd każdego roku przesuwa się tylko o ziarnko piasku.... Posąg pielgrzymuje na Święty Krzyż, gdy dojdzie do celu nastąpi koniec świata. A ja wniosłam na górę kamień (1,6kg) , który znalazłam przed wejściem u podnóża góry i który przyniosłam do domu. Taką sobie wymyśliłam pokutę. Na pamiątkę jest już w moim akwarium. Po drodze zatrzymujemy się jeszcze przy "Dębie Jana Pawła II". Dębu prawie nie widać, bo ma dopiero roczek. Może kiedyś, jak podrośnie, jeszcze tu wrócę.
Przed wejściem do Klasztoru Benedyktynów - odpoczynek. Jedzenie, sms-y do bliskich. Dzwony wybiły godzinę 12, gdy byłyśmy już przy samym klasztorze. A dzwony biły podobnie, jak te w jabłeczyńskim monasterze. Przed wejściem do samego klasztoru, zakonnik zwrócił mi uwagę, bym się ubrała. Byłam w bluzce z cienkimi ramiączkami. Ale i dobrze, że się ubrałam, bo okazało się że w klasztorze jest zimno. Zwiedzałyśmy muzeum świętokrzyskie: florę i faunę, a także więzienie. Karcery, cele. W jednej z cel ułożono 6 manekinów-więźniów, przykrytych szarymi kocami. Że też człowiek mógł zgotować człowiekowi taki los. Podobno było to najcięższe więzienie. Więźniowie nie dostawali jeść ni pić. Ratując sobie życie dopuszczali się kanibalizmu, za który groziła im śmierć przez rozstrzelanie. Nadzieja na życie, choćby po trupach. O karach za próby kanibalizmu informowały specjalne ogłoszenia na ścianach. W karcerach więźniowie umierali samotnie. Wrażenie niesamowite, nie do zapomnienia. Małżonkowi, gdy o tym opowiedziałam wspomniał, że jego ojciec jak był na wycieczce w górach jeszcze przed wojną to widział idących spętanych więźniów, wnoszących wodę na górę. Pilnowali ich żandarmi. Nie wolno im było pić tej wody, którą nieśli.
Ze Św. Krzyża ok. godz. 14-tej zeszłyśmy asfaltową drogą do Huty Szklanej, a potem zboczem górskim, ale też droga asfaltową, doszłyśmy do podejścia na Górę Łysicę. Było bardzo ciężko, ale radziłam sobie. Nie szłyśmy szybko. Piłyśmy powoli wodę, od czasu do czasu kanapka. Aż dotarłyśmy do Łysicy. Wg legendy to na Łysicy zbierają się czarownice. Żartowałyśmy sobie, że dziś sobota, sabat czarownic, gdyby można było wypożyczyć jakąś miotłę, to by łatwiej nam było podróżować. Na samym szczycie Łysicy zrobiłyśmy sobie pamiątkowe zdjęcia.
Potem bardzo, bardzo trudne zejście. Ale udało się. O godz. 19-tej byłyśmy na dole w Św. Katarzynie. Małżonek niepokoił się, sms-ował, czy aby po nas nie pojechać, ale dawałam sobie rady. Nie powiem, żeby było lekko. Szczególnie jak już schodziłyśmy z Łysicy - nogi mi się trzęsły, dostawałam lekkiej zadyszki. Ale szłam. Schodząc przypomniałam sobie, że ja kiedyś byłam na Łysicy i szłam tą trasą. Te kamienie i to źródełko przy kapliczce. Miejscowi tę kapliczkę nazywają Kapliczką Św. Franciszka, zaś o wodzie mówią, że ma moc uzdrawiającą. Nie było oznaczeń. Pewnie to było przy okazji jak byłam w Chęcinach na kursie bhp. Autobus do Kielc odjeżdżał dopiero o 20,15, ale zdążyłyśmy na busa do Radomia. Do domu dotarłyśmy o godz. 22,30. Małżonek czekał na nas z kolacją. Wykąpałam się, wysmarowałam "końską maścią" i... padłam....zadowolona, że dokonałam niebywałego czynu.
Z wycieczki przywiozłam także paprocie, świerczki, jakiś powój.
Czy zaistnieją w moim Koperkowie?
Brak komentarzy
sobota, 31 marca 2018
Licznik odwiedzin: 68 906
« marzec » | ||||||
pn | wt | śr | cz | pt | sb | nd |
---|---|---|---|---|---|---|
01 | 02 | 03 | 04 | |||
05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 |
12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 |
19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 |
------Koperkowo--------- świat zamknięty w czterech --------arach ---------------- a zachwytu co niemiara
Wpisz szukaną frazę i kliknij Szukaj:
Wpisz swój adres e-mail aby otrzymywać info o nowym wpisie: