Koperkowo - 4 sierpnia – niedziela - godz. 12 – 25 stopni w cieniu. Pierwszy weekend sierpnia przyniósł dla Pusi kolejne doświadczenie. Wyjeżdżając z domu pewnie taka przygoda jej się nawet nie śniła. Ale po kolei.
W piątkowe popołudnie, zanim Polonez po nas przyjechał, żeby nas przetransportować na działeczkę miałam jeszcze wiele domowych czynności do wykonania. Drobne porządki z odkurzaniem dywanów włącznie jeszcze Pusia zniosła. Może dlatego, że nie lubi odkurzacza. Tak samo z pralką, że udało mi się nawet zrobić drobne pranie. Ale już z podlewaniem kwiatków było gorzej. Biegała za mną i miauczała, żeby już wychodzić na dwór … na spacer (przyznać muszę, że w tym tygodniu spacery w szelkach były całkiem udane – bez większych nacisków wracała do domu). Tłumaczę jej jak dziecku, że nie idziemy na spacer tylko wyjeżdżamy do Koperkowa. Co ja się musiałam nagadać, natłumaczyć – aż musiałam otworzyłam jej transporterek, żeby zrozumiała. Radość Pusi była ogromna. Natychmiast wskoczyła do niego, schowała ogonek, żeby go nie przyciąć przy zamykaniu przykrywki. Nawet rozklapała się w nim, brakowało tylko, żeby powiedziała ludzkim głodem, że jest już gotowa do wyjazdu. A ja jeszcze chciałam wziąć prysznic, jeszcze nie byłam spakowana, jeszcze Polonez po nas nie przyjechał. Mówię do niej, żeby cierpliwie czekała, że „zaraz” będziemy jechać. Ale „zaraz” przedłużało się, bo ciągle nie było Poloneza. W końcu Pusia wyskoczyła z transportera i dawaj odstawiać koncert pod drzwiami. Jeszcze takiego miauczenia nie słyszałam. Dzwonię do małżonka, żeby zapytać o której po nas przyjedzie – nie odbiera telefonu. Znów tłumaczę Pusi, że nic nie poradzę, że musimy czekać: i ona, i ja. Ale Pusia nie rozumie. Stoi pod drzwiami i lamentuje w niebogłosy. W końcu zaczęłam znosić bagaże. Pusia zobaczyła, że już znoszę te swoje bagaże, więc znów wskoczyła do transporterka. Znów schowała swój ogonek, żeby go nie przyciąć przy zamykaniu transporterka i znów rozklapiła się i cichutko czeka obserwując moje dreptanie przy znoszeniu bagaży. Śmiać się, czy płakać? Znów dzwonię do małżonka – znów nie odbiera telefonu. Trudno. Zdecydowałam, że wychodzimy z domu. Nie spiesząc się wyniosłam najpierw Pusię na klatkę schodową (żeby wiedziała, że coś się dzieje w kwestii wyjazdu). Powoli wyniosłam na klatkę pozostałe bagaże. Byłam gotowa „znosić się” co pół piętra, żeby tylko jak najdłużej. Jeszcze raz zadzwoniłam do małżonka. Telefon nadal nie odpowiadał. Przygotowałam się, że ostatecznie, jak już zejdziemy na dół, a Poloneza nie będzie, wyciągnę rower i pojedziemy rowerem. Przygotowałam już nawet odpowiednie klucze, już miałam zamykać drzwi, gdy właśnie usłyszałam, że ktoś otwiera drzwi wejściowe do klatki. Za chwilę przyszedł małżonek. Ufff…. Po drodze opowiedziałam mu jak to Pusia na niego cierpliwie czekała. Piątkowo-sobotni nocleg nie przyniósł niespodzianek. Pusia pozwoliła mi się wyspać i sama także wyspała się (na biureczku za laptopem). Na sobotnie popołudnie zaprosiliśmy gości (Martę i Stasia). Nie byli jeszcze w Koperkowie. W związku z tak ważnymi gośćmi miałam sporo krzątaniny. Poprasować obrusy, pozamiatać podłogi, a jeszcze ogórki czekały do kwaszenia. I takie różne drobiazgi, że nawet musiałam wejść na stryszek. Pusia towarzyszyła mi prawie cały czas, nawet gdy byłam na stryszku - patrzyła z dołu. W końcu zdecydowała się i z bojaźnią w oczach i z drżącym ogonem na trzęsących się ze strachu nogach wdrapała się na stryszek po schodach.
Jakaż była szczęśliwa, gdy się tam dostała! Wiedziała przecież co tam jest, bo już kiedyś w transporterku tam ją zaniosłam. Ale to nie to samo, co samej wejść. Pozwoliłam jej długo tam pobyć, ale zejść nie potrafiła. Trudno. Wpakowałam ją do transporterka i za chwilę znalazła się na parterze. Jaka była zdumiona, że tak szybko wylądowała! Za niedługo patrzę z kuchni, a Pusia przybiega i prosto pakuje się na schody. Spodobało się! No dobrze, ale ja nie będę jej co chwilę znosiła w transporterku na dół – przecież to 7,5 kilo żywej wagi, a jeszcze transporterek z kocykiem w środku – 8 kilo bankowe. Znów pozwoliłam jej poplądrować na stryszku. Nawet wzięłam ją na ręce i pokazałam przez na pół zamknięte okieneczka jaki piękny jest świat z wysokości. Gdy ją postawiłam na podłodze – sama próbowała sięgnąć okieneczka, ale niestety – za wysoko. Tę wycieczkę zakończyłam zniesieniem Pusi na dół na rękach. Trochę to było ryzykowne, bo Pusia nie lubi być długo na rękach (co najwyżej kilka sekund), nawet zaczęła się wyrywać. Ciarki przeszły mi po plecach, ale nie było odwrotu. Zamknęłam schody, ale do połowy. Przyjechał małżonek i znów mu opowiadam, jaka Pusia była dzielna. Siedzimy w kuchni – Pusia na stoliku przy złożonych do połowy schodach. Nagle Pusia podnosi się i próbuje sięgnąć łapką schodów. Nawet prawie ich dotknęła. Cóż. Rozkładam schody, a Pusia natychmiast ładuje się na stryszek. Całkiem sprawnie udał się jej popis, że małżonek nawet wszedł za nią, żeby ją pogłaskać w nagrodę. A merdała ogonkiem, a merdała… Ale znów problem z zejściem. Jednak musieliśmy skorzystać z transporterka, Pusia się bała. Próbowała kilka razy, ale jednak … Tymczasem nadszedł wieczór. Goście rozjechali się. Małżonek poszedł spać na stryszek, a Pusia … za nim. Zaniosłam jej kuwetę (na wszelki wypadek). Schody zostawiłam otwarte… Minęła noc. Zaczęło świtać, ale jeszcze było ciemno. Wchodzę na stryszek, zobaczyć Pusię, a ona siedzi przed jednym z okienek wpatrzona w jego światło, jakby się modliła – że nawet mnie nie zauważa. Zeszłam na dół – niech się modli. Położyłam się do łóżka, ale pilnie obserwuję schody. Było po piątej, gdy usłyszałam, że coś przy schodach się dzieje. Nie odzywałam się, cichutko obserwowałam Pusię. Udało się jej zejść na jeden schodek i zrezygnowała. Udaję, że nie widziałam. Minęło może pół godziny, znów słyszę ruch przy schodach (małżonek nawet nie obudził się). Pusia znów próbuje sama zejść po schodach. Udało się zaliczyć trzy schodki, a schodków jest jedenaście! Było dobrze po szóstej. Słyszę drapanie w kuwecie. Odkąd jesteśmy w Koperkowie nigdy z kuwety nie skorzystała, ale widocznie … w tej sytuacji … Po chwili znów jakieś ruchy przy schodach. Patrzę, nie przeszkadzam, podziwiam. Pusia zeszła sama na dół. Dopiero wtedy „obudziłam się”, Pusia przybiegła do mnie natychmiast, jakby chciała się pochwalić swoim wyczynem, za co została porządnie wygłaskana. Zanim małżonek obudził się na dobre, Pusia jeszcze zaliczyła jedno ćwiczenie i … zamknęłam schody. Znów opowiedziałam małżonkowi o pusinym wyczynie i znów małżonek pogłaskał ją w nagrodę. A merdała ogonkiem, a merdała …
Może jest gdzieś w świecie ogród z domem i ze schodami na strych nie tylko na letnie weekendy …dla Pusi.
Brak komentarzy
sobota, 31 marca 2018
Licznik odwiedzin: 68 906
« marzec » | ||||||
pn | wt | śr | cz | pt | sb | nd |
---|---|---|---|---|---|---|
01 | 02 | 03 | 04 | |||
05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 |
12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 |
19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 |
------Koperkowo--------- świat zamknięty w czterech --------arach ---------------- a zachwytu co niemiara
Wpisz szukaną frazę i kliknij Szukaj:
Wpisz swój adres e-mail aby otrzymywać info o nowym wpisie: