No i maj się skończył. Po pracy byliśmy z małżonkiem w szkole muzycznej. Zaprosiła nas Ania na swoją "Fabrykę Piosenek". Jej uczennice napisały muzykę do wierszy polskich poetów, a następnie je wyśpiewały w mini chórze z akompaniamentem fortepianu. Był Brzechwa, Tuwim, Miłosz...
Na zakończenie występu rzuciłam pomysł, żeby teksty były pisane przez radomską młodzież. Ubogaciłoby to radomską piosenkę. Być może następna "fabryka" mogłaby to uwzględnić, tylko ktoś musiałby zająć się tekstami. Może potrzeba będzie ogłosić jakich konkurs... Zobaczymy.
Dziś wykonałam mocne podlewanie, bo i nowym wężem zrobiłam prysznic, i koneweczką podlałam miejsca mniej dostępne. Upaprałam się, jak nigdy dotąd przy podlewaniu. Powinnam od razu założyć buty gumowe. Ale jedne są niewygodne, bo przywąskie w stopie, a drugie ciężko się zakładają. I choć mam dwie pary i wyglądają jak nowe, to nie mam w czym chodzić. Powinnam sobie kupić nowe (te mają już po kilkanaście lat), szersze, bo noga na starość mi się rozklapiła.
Wczoraj i dzisiaj trochę popadało, więc nie szłam na działeczkę.
Dzisiaj byłam w kawiarni "Teatralna". Młodzież z liceum pod kierunkiem nauczyciela języka niemieckiego zorganizowała lekcję o secesji w literaturze i sztuce. Okrasą lekcji były wiersze uczniów i moje. Stąd moja obecność. Na zakończenie poproszono mnie o przeczytanie kilku swoich wierszy. Pochwaliłam się im także "Baśnią o Eulalii". Było bardzo sympatycznie, że chcieliby ze mną współpracować. Miła propozycja.
Upalny dzień. Nie dało się pracować. Rozciągnęłam sobie hamaka między wiśniami. Zasłoniłam się od ulicy parawanem plażowym, który dostałam kiedyś w gratisie od firmy zaopatrującej mój sklepik i odpoczywałam. Prawie cały dzień mi zeszedł na leniuchowaniu. Fajnie było.
Dopiero pod wieczór przyjechał małżonek ... na kawę z grilla.
Dziś Dzień Matki. Fajne mam córy.
A ja prawie cały dzień w Koperkowie. W tygodniu, po 10 godzinach pracy za ladą, głównie zajmowałam się chwastami, które jakby wzajemnie prześcigając się, rosną w tempie niesamowitym. Nie było specjalnie czasu na podlewanie, a cały tydzień nie było deszczu. Zaczęłam więc od podlewania ogrodu - florovitem. Nachodziłam się z konewką, oj nachodziłam, ale wynawoziłam cały warzywnik. A pod wieczór spadł ogromny deszcz, choć nic nie wróżyło takiej ulewy. Ale przynajmniej moje warzywka dostały jeść.
Małżonek kupił mi nowego węża - trochę krótszego i cieńszego. Obecny jest gruby i ciężki - nie lubię go używać. To już wolę biegać z konewką . Może nowy zda egzamin.
Na godz.18 poszłam na ślub kolegi z Kocham Radom. Ponieważ narzeczeni zaprosili mnie osobiście, więc podarowałam im w ślubnym prezencie komplet baśni. To już jakby staje się tradycją z mojej strony, że nowożeńcy otrzymują ode mnie zamiast kwiatów baśnie.
Cały dzień była piękna pogoda. Wręcz upalnie. Ale na ślubie już zaczęło lać. Przez cały ślub była wielka burza. Grzmiało. Nawet na chwilę zgasło światło w kościele. Tak lało, że nawet pies schował się do kościoła. Na takim ślubie to ja jeszcze nie byłam.
Dzisiejsze popołudnie i wieczór wypełniły spotkania z Kulturą.
Na początek w szkole muzycznej koncert Sandry (mojej małej klienteczki) i naszej Zuzi. Grały swój pierwszy egzamin ze skrzypiec, który jest jakby przepustką do drugiej klasy. Miałam zaszczyt być przez nie osobiście zaproszona. Sandra zagrała bardzo ładnie. Naszej Zuzi też poszło bardzo dobrze. Fajne dziewczynki. Czy będą z nich zawodowe skrzypaczki, czy wybiorą sobie inną ścieżkę kształcenia muzycznego, jak moja Dorotka. Możliwości jest bardzo dużo. Oby tylko nie straciły zapału do dalszej nauki. Jestem jednym z najstarszych uczniów tej szkoły. Dwudziesty szósty rok zaliczam te same korytarze i te same sale koncertowe. I wiele widziałam, i wiele słyszałam, i sama wiele doświadczyłam, i wiem, że bywa różnie. Ale od czegoś trzeba zacząć, a skrzypce to piękny i wdzięczny instrument. I ma ... duszę.
Po koncercie w szkole muzycznej poszłam do Łaźni. Zaprosił mnie na swój wieczór autorski Wojciech Pestka. Jego wiersze czytał nasz radomski aktor - Włodzimierz Mancewicz.
Na zakończenie wieczoru w Bibliotece swój koncert dawali szufladowicze: Jacek Kowalczewski i Elżbieta Maj. Koncert był o Radomiu. Było bardzo przyjemnie. Widownia (sporo szufladowiczów) nie zawiodła. Do domu wróciłam późno i bardzo zmęczona.
Tylko na dziś przyjechała z Warszawy Dorotka. Nagrywała koncert dyplomowy swojej koleżance. Przyjechała z własnym sprzętem - nasz reżyser dźwięku.
Piękna niedziela. Jeszcze wiosna, a już pełnia lata. Małżonek pojechał do Warszawy do córek. Puściłam do niego działkowego SMSa. On do mnie oddzwonił i sobie pogadaliśmy przez swoje komórki. Porozmawiałam także z córkami. Nawet fajnie jest mieć taką komóreczkę. Ania kupiła mi nową baterię i teraz komórka dłużej jest czynna. Teraz jesteśmy wszyscy skomórkowani, czyli wszyscy jesteśmy na "łańcuchach", każdy na swoim.
Zadzwoniłam także do mamusi, ale jeszcze z telefonu stacjonarnego. Czuje się dobrze. Pytała, czy nie chcę jeszcze ziemi nad Bugiem. Powiedziałam stanowczo, że nie. Swoją drogą - co one jeszcze kombinują z ziemią. Może znowu będą chciały się sądzić, żeby odzyskać ziemię po dziadku Michale, którą obecnie uprawiają wujeczni. Lepiej niech tak zostanie, jak jest. Mam już dość sporów o miedzę. To tylko zarobek dla sądów i wstyd przed sąsiadami.
Ale dziś jestem wolna. Cały dzień wyłącznie do mojej dyspozycji! Przydają się takie dni.
Dziś głównie plewienie, ale także pokosiłam sobie trawkę w moim zagajniczku. Ładnie teraz.
Całe pole podlałam koneweczką. Lubię podlewać koneweczką. Widze wtedy wszystkie moje roślinki, mogę z nimi pogadać. Przy podlewaniu wężem tego się nie doświadcza. I tak wyniosłam w pole pewne ze 400 litrów wody, a może i więcej. Przy tym nachodziłam się. Siłownia - jak się patrzy. Rehabilitacja też niepotrzebna. Cudownie. Nikt mnie nie pogania. Pracuję własnym rytmem, wczuwając się we własne możliwości. Tego nie zapewni żaden rehabilitant, bo im się spieszy.
Na obiadokolację zrobiłam sobie parówki na gorąco i kawę na grillu. Smakowało bardzo. Cudownie. W oczku dwa kumaki i dwie zielone Eulalie (mała i duża). Były dziś także ważki i szerszeń. Także przyleciał po wodę. I to jestwłaśnie prawdziwa poezja.
Piękna dziś pogoda, a ja biorę się ostro za kronikę działkową. Na dwunastą umówiłam się w świetlicy z Hanią. Dostałam trochę zdjęć. Gorzej z dokumentacją (historyczną) ogrodu. Zarządy zmieniały się i w dokumentach mało danych. Trzeba pytać najstarszych stażem działkowiczów.
Jeśli chodzi o działkę tylnego sąsiada - nie sprzedaje. Małżonek do niego osobiście dzwonił. Tak więc temat zakończony.
Jeśli chodzi o moją posiadłość - warzywnik podlałam dziś nawozem. Oplewiłam północna stronę. Zrobiłam trochę porządku przy oczku. I dzień minął, a dziś urzędowałam już od godz. 8,30.
Mam komórkę! Długo broniłam się przed nią, aż uległam.
A to za przyczyną syna mojej przyjaciółki, który pracuje w Orange i sprzedaje telefony. Niby mnie przekonał "o wyższości Świąt Bożego Narodzenia nad świętami Wielkiej Nocy", ale gdyby nie fakt, że jest synem mojej przyjaciółki, pewnie bym jeszcze była "wolna". Aparat mam po Dorotce - Nokia. U nas w domu we wszystkich sprawach elektronicznych najpierwsza jest Dorotka. Pierwszą komórkę "cegłę" zafundowała sobie jeszcze będąc w Technikum Elektronicznym. Patrzyłam na jej komórkę, jak na księżycowy kamień. Do dziś ona jest naszym domowym przewodnikiem w tym skomputeryzowanym świecie. Dobrze, że ją mamy.
Wracając do mojej komórki - abonament 10 zł miesięcznie, a jak zabraknie "kasy" można doładować kartą. I taki mi pasuje, bo gdybym zgubiła, albo ktoś mi ją ukradł (oby nie) to strata niewielka. Umowę podpisałam na 2 lata, a po tym okresie przechodzi na czas nieograniczony. Myślę, że nauczę się z nią żyć i jeszcze będę zadowolona, że ją mam. Na razie muszę wymienić starą baterie. Nr 501159835.
Miałam dziś wywiad dla Radia Plus. Temat - budowa szkoły muzycznej i "Muzyczna cegiełka", czyli kolejny konkurs na muzyczną fraszkę.
Zrobiło się upalnie. Zabrałam się za pisanie działkowej "Kroniki" i zamierzam ją w tym tygodniu wyprowadzić. Może nic mi nie przeszkodzi w tym postanowieniu.
Tylny sąsiad zamierza sprzedać swoją działkę. Małżonek nawet na nią się "napalił". Tylko kto ją będzie obrabiał - mnie moich czterech arów wystarczy. Jesienią, czy zimą nie ma tak dużo pracy, ale na wiosnę - godziny jakby krótsze. Ledwo skończy się jedno plewienie, już trzeba zaczynać następne. I tak ze sześć razy w sezonie, żeby było widać porządeczek. Trzeba się naschylać, oj trzeba. A mój małżonek to do schylania się nieskory. Myślę, że odciągnę go od tego zamiaru.
Monika zadzwoniła, że dziś zdała ostatni egzamin przed doktoratem. Obronę ma wyznaczoną na 26 czerwca, a 27 czerwca ma mieć jakąś rozmowę, gdzieś w Niemczech, w sprawie studiów podoktoranckich. Firma sama jej funduje bilet na samolot. Pracuś jest z tej naszej Monisi. Wszystkie zresztą jesteśmy pracusiami.
Dziś zrobiliśmy rysunek altanki dla mojej siostry i od razu wysłaliśmy priorytetem, żeby nie marudziła, że długo. Właściwie, to niepotrzebnie się jej pochwaliłam, bo teraz pewnie będę miała ją na głowie. Obym się myliła.
sobota, 31 marca 2018
Licznik odwiedzin: 68 906
« marzec » | ||||||
pn | wt | śr | cz | pt | sb | nd |
---|---|---|---|---|---|---|
01 | 02 | 03 | 04 | |||
05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 |
12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 |
19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 |
------Koperkowo--------- świat zamknięty w czterech --------arach ---------------- a zachwytu co niemiara
Wpisz szukaną frazę i kliknij Szukaj:
Wpisz swój adres e-mail aby otrzymywać info o nowym wpisie: