Już wczoraj zapowiadali w mediach, że będzie ciepła niedziela. I rzeczywiście. Na moim werandowym termometrze temperatura jakby nie grudniowa.
Przyjemny ciepły wiaterek zachęcał do kręcenia się po działeczce. Przykryłam kompostem róże, bo może jednak zima przyjdzie i mogłyby zmarznąć. Otuliłam także krzewy porzeczek i agrestów. Prace przy oczku jednak odłożyłam do wiosny, a to za sprawą żabki, która właśnie pokazała się w oczku, jakby chciała mi powiedzieć, żebym już nic więcej przy nim nie dłubała, bo obudzę jej dzieci. Pewnie miała rację.
Burasek zawsze wie kiedy jestem na działeczce. Pokazuje się i czeka na miseczkę. Dzisiaj dwa razy przychodził do stołówki i jeszcze jeden raz na poprawiny.
Nie żałowałam. Dzisiaj przecież "mikołajki", więc i ja miałam okazję być św. Mikołajem dla moich działkowych przyjaciół.
Pole skopane. Remont oczka w toku.
Na wiosnę moje oczko będzie miało 10 lat. Folia grubości 0,6 mm przetrwała bez zastrzeżeń. Przy rozbieraniu półek z kamieni stwierdziłam, że z tymi kamieniami to trochę przesadziłam. Piękne było przez pierwsze lata, ale korzenie roślin bagiennych poprzerastały się wzajemnie, powpychały się pod zakładki z folii, że teraz myślę o ograniczeniu ich ilości. Tymczasem kamień za kamieniem wydłubuję je z tych korzeni i centymetr po centymetrze przesuwam się z pracami do przodu. Jestem już w połowie drogi. Do wiosny jeszcze daleko.
Fajnie, że na działeczce już wszystko co najważniejsze jest zrobione. Będzie czas na odrabianie zaległości.
Bardzo się ucieszyłam, gdy Hania moja koleżanka - działkowiczka zapragnęła pisać działkowego bloga, a ja miałam okazję dowartościować się przy jego zakładaniu.
Oto link do bloga Hani: G-Hanna.bloog.pl
Należy się jej także pochwała za opracowanie
"Z kart kalendarza naszego ogrodu - 2015r."
Wcześniej Hania opisała swoją działkę w książeczce pt. "268". Jej praca w 2011 r. zajęła I miejsce w konkursie Okręgowego Zarządu Mazowieckiego pt.
„MOJA DZIAŁKA W OKRESIE 30-LECIA POLSKIEGO ZWIĄZKU DZIAŁKOWCÓW".
Prace Hani są publikowane na mojej stronie www.
W sierpniu minęło 10 lat odkąd mam swoje „Pietruszkowe Koperkowo”. Przez te lata ogród mój zmienił się nie do poznania. Nie było roku, żebym czegoś nowego do Koperkowa nie wprowadziła, czegoś w nim nie poprawiła, czegoś nie zmieniła. Zdawałoby się, że już niczego innego nie wymyślę i ciekawego wejścia w nową dekadę nie będzie. A jednak…
Pomysł przyszedł wprost ze spiżarni – zabrakło soku malinowego. Dotychczasowe poletko malinowe nie było w najlepszym miejscu, ale także nie bardzo miałam gdzie je przenieść. Urodziny Oli - mojej pierwszej wnuczki – zmobilizowały mnie do intensywnego myślenia i do podjęcia bardzo trudnej decyzji. Postanowiłam wykopać wszystkie iglaczki.
Podzieliłam się moim pomysłem z rodziną. Przyznały mi rację, gdy usłyszały moją argumentację.
Po pierwsze, że do pielęgnacji żywopłotu z iglaków są potrzebne nawozy, sprzęt i odpowiednia wiedza.
Po drugie, że iglaczki powinny być już kilka lat temu uformowane. Chętnych do tej pracy nie ma, a mnie na taką pracę szkoda czasu.
Po trzecie, że potrzebna jest także siła fizyczna, której mi zaczyna brakować.
Po czwarte, że zajmują z roku na rok coraz więcej miejsca, a im starsze będą, tym ich wykarczowanie będzie trudniejsze.
Po piąte, że nasza nowa boczna sąsiadka nie jest tak wścibska, jak poprzednia i nie musimy od niej się zasłaniać. Poza tym stawia sobie nowy domek. Posadziła ładny sadek od naszej strony. Będzie przyjemny widok na sąsiedztwo.
Po szóste, że przecież mamy Olę i potrzebne będą malinki.
Krótko o historii iglaczków.
Nasionka przywieźli moi teściowie z Włoch kilkanaście lat temu. Różne to były gatunki. Teściowa wysiała je do skrzyneczek balkonowych. Pielęgnowała je w tych skrzyneczkach dwa, może nawet trzy lata. Potem wysadziła je do przydomowego ogródka. Gdy podrosły - częścią sadzonek obsadziła swój ogródek, a część zostawiła na inną „okazję”. Taką okazją było właśnie moje Koperkowo, w szczególności wścibska boczna sąsiadka. Małżonek zaproponował, aby zasłonić jej widok na naszą działkę żywopłotem z tych iglaczków. (Teściowa już wtedy nie żyła). Pomysł wydawał mi się odpowiedni, choćby przez sympatię dla teściowej. Małżonek pomógł mi przy nasadzeniu. I tak igliczki rosły, rosły … aż dziesięć lat. Szmat czasu. Tego roku, tydzień przed urodzeniem Oli, pochowaliśmy teścia. Nigdy nie widział swoich-moich iglaczków. Nigdy o nie nie zapytał. Nie wnikałam w szczegóły tego milczenia. Tym łatwiejsza była dla mnie decyzja o usunięciu iglaków z mojego Koperkowa.
Dwa weekendy trwały prace nad usuwaniem iglaków. W miniony weekend zakończyliśmy i powstał nowy „maliniak”. Nawet położyliśmy obrzeże, żeby maliny trzymały się swojego przedziału. Na końcu przedziału od strony kompostownika posadziłam 6 krzaków jagody kamczackiej. Dwa przeniosłam z jagodnika za domkiem, a cztery nowe krzaki dokupiłam ze szkółki Izabeli i Ryszarda Kiełkowskich. Kupiłam u nich dwie jagody Zojki i dwa Wojtki.
Kupiłam w tejże szkółce także jagodę Goji – dwa krzewy (w tym jeden Korean Big) i jeden krzew Mini Kiwi Zakarpacie (polska odmiana). Posadziłam je w miejscu na którym rosły maliny. W tym też miejscu urządziłam nowy zielnik ziół wieloletnich. Zioła jednoroczne będą wysiewane do kręgu. Do tej pory w kręgu rósł topinambur, teraz topinambur będzie rósł bezpośrednio w gruncie. Na brzeg tego zielnika przeniosłam poziomki i truskawki powtarzające owocowanie. Myślę, że dobrze zrobiłam z tymi przenosinami.
Zrobiłam także porządek w borówkach. Dwie stare wykarczowałam, została jedna, ale dokupiłam u Kiełkowskich cztery nowe borówki amerykańskie: Pink Lemonade, Elliot, Chandler i polską odmianę KazPliszka. Między borówkami posadziłam żurawinę. Ciekawa jestem, czy wszystkim dogodziłam, czy się odwdzięczą owocami.
Zasadniczo główne prace mam wykonane. Zostały liście, którymi zamierzam przykryć nowe nasadzenia i przesadzenia. Powinnam także zrobić remanent przy oczku. Tylko czy będzie jeszcze ładna pogoda, bo siły to jeszcze jestem w stanie w sobie zebrać. Kocham swoje Pietruszkowe Koperkowo.
Tymczasem w ogrodzie nasz Zarząd zorganizował dla działkowiczów badanie ciśnienia i badanie poziomu cukru. Było sporo chętnych. Trzy panie pielęgniarki przez dwie godziny miały pełne ręce roboty. Moje badania wypadły poprawnie. Bardzo im za to dziękujemy.
Natomiast w przyszłym tygodniu będziemy mogli zbadać swoją glebę. Przyjedzie specjalista ze sprzętem. To także pomysł naszego ogrodowego Zarządu.
W minioną sobotę zdarzyło się, że przyszedł pod naszą siatkę rudy kot. Tak głośno miauczał, żeby nie powiedzieć, że płakał, aż go zawołałam, żeby przyszedł do mnie, to dam mu jeść. Jakby zrozumiał polską mowę. Znalazł furtkę i biegiem do mnie przyleciał. Miałam przygotowane jedzenie dla buraska, którego jakoś od rana nie było widać, więc rudzielec jeszcze we łzach, ale w oka mgnieniu wyczyścił jego miseczkę i jeszcze poprosił płaczem o dokładkę. Dołożyłam mu chrupek. Też migiem zniknęły. Ktoś go musiał z domu wyrzucić, a biedny nie potrafi sobie jeszcze sam zorganizować stołówki. Wczoraj już nie przyszedł. Boję się, czy go czasem ogrodowe psy nie pogoniły, albo coś gorszego się stało. Przyszedł natomiast burasek. Różne są kocie losy, jakże podobne do ludzkich.
W sobotę odbyły się w naszym ogrodzie działkowe dożynki.
Zarząd Ogrodu postarał się nie tylko o menu, ale także i o muzykę. Zabawa była przednia, że nawet drobny deszcz, który nam przez całą imprezkę towarzyszył, nie był uciążliwy.Tradycyjnie zaśpiewaliśmy "Zieloną Rzeczpospolitą" - hymn działkowców. Gospodarze dożynek wręczyli prezesowi bochenek chleba, który smakował wyjątkowo.
Zajadaliśmy się białym barszczem z jajkiem, chlebem ze smalcem i z kiszonymi ogórkami.
Dodatkowo piwo "Warka" z polskiego chmielu i kiełbaska na patyku z ogniska wzmocniły smak zabawy.
Były na stole także inne smakołyki, które przynieśli działkowicze.
Nikt głodny nie wyszedł z naszych dożynek.
Zdecydowałam się na nowy hotel dla owadów. Z pomocą Bogdana, który wszystko mi przygotował i według wskazówek Hani dzisiaj zaczęłam wstawiać meble do mojego hotelu.Jutro ciąg dalszy...
Aronia w tym roku bardzo ucierpiała z powodu suszy, ale po ostatnich deszczach jakby dochodziła do siebie.
Kabaczki posadziłam jako poplon po pietruszce naciowej. Jest uroczo zielona, jakby nie zauważyła suszy, która nawiedziła cały mój ogród.
Po raz pierwszy mam ładną paprykę w ogrodzie. Do tej pory nie miałam dobrych plonów. Pomidory już prawie przerobiliśmy. Zostało jeszcze trochę zielonych - do zjedzenia na bieżąco.
Długo nie było u mnie tej kotki. Już się martwiłam, że coś złego się stało, że to może właśnie ją rozszarpały psy osierocając czworo małych kociątek. Na szczęście maluchy znalazły opiekunów.
Dzisiaj oberwaliśmy gruszki. Grusza konferencja w tym roku ładnie obrodziła, choć przyszło jej walczyć z rdzą na liściach. Bardzo lubimy te gruszki.
30 sierpnia – niedziela. Ostatni wakacyjny weekend roku 2015.
Właśnie mija dziesięć lat odkąd Koperkowo jest w moich rękach. Jest co wspominać. W jednym z pierwszych wpisów w moim „Działkowym pamiętniku”, założonym na okoliczność zakupienia Koperkowa, zapisałam:
Z panią Grażyną Ka, która zdecydowała się właśnie dla mnie sprzedać swoją działkę pracowniczą, umówiłam się na jutro (piątek) po południu - 26 sierpnia 2005 roku. To ona zaproponowała tę datę. Początkowo nie zwróciłam na nią uwagi. Data jak data. Ale kiedy uświadomiłam sobie, że to trzecia rocznica śmierci Irki, mojej bliźniaczki, zrozumiałam, że muszę tę działkę kupić.
I to właśnie w tym dniu.
Jakże wiele przez te dziesięć lat się zmieniło na mojej działce: wybudowałam sobie nowy domek, mam wszystkie niezbędne media: wodę, światło, radio, telewizję, także dostęp do Internetu. Powstało oczko wodne, postawiłam nową szklarenkę, mam lepszy kompostownik. Zmodernizowałam nieco altankę z winoroślą, mam wędzarkę, grilla, huśtawkę … „Żyć, nie umierać”. Właśnie niedawno wszedł na ekrany kin polski film pod tym tytułem z Tomaszem Kotem w roli głównej. Słucham o nim w radiu i nie wiem, czy będę chciała go obejrzeć.
Tymczasem kilka zdań o minionym piątku. Nasz ogród gościł pana Dominika Taraskę, dziennikarza z redakcji miesięcznika „Działkowiec”. Podjęliśmy gościa najlepiej jak potrafiliśmy. Ponieważ nasza ogrodowa świetlica jest w remoncie (podnosimy dach) uzgodniliśmy, że spotkanie odbędzie się na mojej działce. Ja starałam się być dobrą gospodynią tego spotkania, natomiast prezes i Hania udzielali gościowi wywiadu. W programie spotkania był także spacer po ogrodzie.
Pokazywaliśmy nasze okazy, chwaliliśmy się osiągnięciami. Hania zaprezentowała swój autorski projekt „hotelu dla owadów pożytecznych” (mój zrobiony z łodyg bobu znacznie odstawał od innych, które były robione na wzór haninego hotelu).
Zadeklarowaliśmy się, że jako ogród chętnie podejmiemy współpracę we wprowadzaniu wszelkich „Działkowcowych” nowinek – Hania ma już w tym zakresie spore doświadczenie. Na pamiątkę spotkania dostaliśmy od gościa „Działkowca” z 2015r, a ja podarowałam mu „Baśń o Eulalii” i „Baśń o maciejce”. Na odchodne poczęstowaliśmy gościa owocami naszego ogrodu. Rozstaliśmy się w miłej atmosferze i z nadzieją dalszej współpracy.
Wczoraj odwiedzili moje Koperkowo po raz pierwszy goście genealogiczni. Cieszyłam się, że nabrali apetytu na budowę choćby takiego domku jak mój.
Z Anią zebrałyśmy trzeci i chyba ostatni pokos szpinaku nowozelandzkiego. Oberwałyśmy „z zapasem” pomidory. W warzywniku powoli robi się pusto, dojrzewa gruszka „Konferencja”, zbieramy na bieżąco maliny i jeżyny.
Popisała się w tym roku marchewka. Będzie niedługo potrzebna dla Oli.
W miniony weekend odbyły się w Radomiu pokazy lotnicze na lotnisku w Sadkowie. Media donoszą, że było ponad 180 tys. widzów. Ja oglądałam samoloty z mojego Koperkowa. Bywało, że wiele z nich zabłądziło i przeleciały przez moje niebo, a jeden z nich prawie by wylądował na mojej głowie. Było świszcząco, gwiżdżąco i grzmiąco - głośno tak, że własnych myśli się nie słyszało, a szyja dawno takiej gimnastyki nie miała.
Trochę sobie popstrykałam zdjęć. Część aparatem, część komórką - ot, na pamiątkę tamtych dni.
JAK PTAKI
8 sierpnia w Koperkowie jesiennie, choć to dopiero środek lata. Wszystko za sprawą jesiennych upałów, którym nie podołałam w kwestii podlewania choćby tylko warzywnika.
Dwa tygodnie, albo może i więcej, moc emocji w rodzinie.
4 sierpnia pochowaliśmy mojego teścia. Zmarł w wieku 95 lat.
6 sierpnia urodziła się nam wnuczka – Olga.
Dopiero dziś mogłam sobie pozwolić na odpoczynek. Raniutko, prawie skoro świt, podlałam cały ogród. Trochę wężem, trochę konewką – takie małe przeprosiny. Teraz siedzę na huśtawce i odpoczywam. Upał jest ogromny. Zasłoniłam się ze wszystkich stron od tego żaru – jakoś wytrzymuję.
Moje pomidorki dojrzewają wyjątkowo szybko. Ogórki w polu prawie wyschły, niewiele słoików zdążyłam zakisić. Natomiast w szklarence jeszcze rosną. Pięknie rośnie fasolnik chiński. Strączki długości 30-50 cm zwisają jak makarony. Już je jedliśmy – nawet smakowały.
Przestały ryć krety, a pracowały wszędzie – także w szkalrence. Czy za sprawą upałów, czy za sprawą fionowej sierści – trudno stwierdzić. Właśnie niedawno dowiedziałam się żeby w krecie kanały nawkładać kociej sierści. Tak zrobiłam, a że moją Fiona uwielbia czesanie, więc problemu z pozyskaniem sierści nie miałam. Przez tydzień kubeczek kłaczków uzbierałam i nadal będę je zbierać – a nóż to prawda.
Pomimo tak wielkiego upału ciągle rośnie szpinak nowozelandzki. Już szykuje się trzeci zbiór. Ruszyły cukinie. Jest co przetwarzać. Ania niemal nie wychodzi z kuchni, bo przecież nie tylko ja mam ogród – także u Dorotki są już zbiory. U niej ogórki są wyjątkowe w tym roku, także pomidory, którymi mieszkańcy Plant się zachwycają, że nie można ich nie poczęstować.
Wydaje się, że będę miała piękne jeżyny. Postawiłam nawet pod nimi wiadro wody, żeby łatwiej było im oddychać. Oczywiście podlewania to nie zastąpi. Aronia także dopomina się wody. Też postawiłam jej dodatkowo wodę w wiaderku.
Jabłek w tym roku to właściwie nie ma. Także nie ma śliwek, tylko brzoskwinia dyniowata ładnie obrodziła. Obydwie grusze dostały jakichś plam na liściach. Zaczęły nawet spadać owoce. Małżonek czymś tam je spryskał – jest lepiej.
W tej suszy jedynie szczaw jeszcze sam sobie radzi. Lubię szczaw. Używam go w kuchni. Tymczasem za wypowiedzią posła Stefana Niesiołowskiego przypięto szczawiowi polityczną łatkę. Szkoda.
Sobota,4 lipca 2015 roku, godz. 12:00. Temperatura na mojej werandce od rana rośnie. Teraz jest 28°C, a zapowiadają ponad trzydzieści. Niebo bezchmurne, leciutki wiaterek ledwo porusza liście jabłonki pod którą wymościłam sobie huśtawkę. Brzęczenie pszczół pracujących na lipie po sąsiedzku cudownie uspokaja myśli. Czas relaksu - i dla mnie, i dla mojego ogrodu. Dwie traszki ulokowały się pod liściem grzybienia, żaba Eulalia rozklapiła się na największym liściu, kijanki kręcą się za jedzeniem, które rzuciłam jedynemu mojemu Japończykowi. Przy oczku na kamiennej górze wygrzewa się jedna jaszczurka. Odważna – widocznie zaskroniec gdzieś się wałęsa, bo nie widujemy się ostatnio.
Właśnie zafundowałam sobie pierwszy w tym roku nocleg w moim Koperkowie. Świetnie się spało, więc szybko się wyspałam. Zanim upał zaczął dawać się we znaki zdążyłam popracować w warzywniku. Także podlałam cały ogród. Nawet zmęczyłam się. Teraz odpoczywam.
Za miesiąc moje Koperkowo będzie miało 10 lat! Szmat czasu. Poprzedni właściciele pewnie nie poznaliby swojego ogrodu, chyba że po winorośli, która jest wyjątkowo piękna i pozostała na swoim miejscu. Wczoraj powymienialiśmy blaty na stołach. Liczę, że tych czas tak łatwo nie pokona.
Zebrałam już czerwoną porzeczkę (dwa wiaderka). Już pracuje na wino. Dojrzewa czarna porzeczka i agrest. Truskawki już się wysypały. Na przyszły sezon przeniosę je do warzywnika – będą miały więcej światła, bo pod drzewkami, które się rozrosły, jest im średnio dobrze, a i dla mnie będzie wygodniej pracować nad nimi. Postanowiłam także rozprawić się z amerykańskimi borówkami. Obydwa krzaki wielkie, a jagód w sumie ledwo szklanka. Myślę, że jakieś felerne sadzonki kupiłam. W ogóle już na jesień zaplanowałam zmiany w ogrodzie, szczególnie w sadzie i w jagodniku. Będzie dużo pracy.
Lubię pracować. Mówią w domu, że jestem pracoholikiem i powinnam się leczyć…
Nawet nie myślę.
W miniony czwartek 2 lipca wracaliśmy z Koperkowa pieszo. Był późny wieczór. Księżyc w pełni wisiał dokładnie nad moim Koperkowem. Poprosiłam Anię o zrobienie kilku zdjęć.
To jest właśnie ta obwodnica o którą robimy tyle szumu, bo odcięła nam drogę do ogrodów i teraz musimy albo iść do ronda na ul. Wierzbickiej (około kilometra w jedną stronę), albo przeskakiwać przez rowy i pokonywać barierkę. Odważnych jest coraz więcej.
sobota, 31 marca 2018
Licznik odwiedzin: 68 888
« marzec » | ||||||
pn | wt | śr | cz | pt | sb | nd |
---|---|---|---|---|---|---|
01 | 02 | 03 | 04 | |||
05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 |
12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 |
19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 |
------Koperkowo--------- świat zamknięty w czterech --------arach ---------------- a zachwytu co niemiara
Wpisz szukaną frazę i kliknij Szukaj:
Wpisz swój adres e-mail aby otrzymywać info o nowym wpisie: