Ostatnio trochę zaniedbałam swoje domostwo. Dziś od rana nadrabiałam zaległości: prałam, prasowałam, sprzątałam i gotowałam. Oczywiście w międzyczasie podganiałam swoją www. Nanoszę różne różności. Dobrze, że dostałam od Dorotki przechodzony skaner i nauczyłam się jego obsługi. Coraz bardziej podoba mi się rola administratora strony. Robię co chcę i jak chcę. Bez stresu zmieniam artykuły i poprawiam. Bardzo dużo czasu potrzeba na to. Gdybym tak miała komuś zlecić jej prowadzenie... Pewnie bym się nie wypłaciła. Jak to dobrze, gdy się czegoś człowiek nauczy. W każdym wieku na naukę nie jest za późno. Szkoda tylko, że umysł nie jest już taki giętki, jak za młodu. Ale ja nie poddaję się i pytam. Ciągle pytam. Moi nauczyciele może i na mnie się denerwują, ale na razie nie dają po sobie poznać. Cierpliwie odpowiadają, czasem po wielokroć na to samo pytanie. Zdarza się, że czegoś nie zapiszę, lub źle zapiszę. Ale jakoś wszystko idzie do przodu. Przymierzam się nawet do założenia bloga. To będzie moje kolejne wyzwanie. Na razie nikomu nic nie mówię, tylko przeglądam obce blogi.
Dziś dokończyliśmy wykop pod piwniczkę. Usunęliśmy osunięty piach, wygładziliśmy (ja) dno. Teraz szukamy majstrów do wymurowania piwniczki. Małżonek nawet też się zaangażował. Dobrze, bo ja jak stoję za ladą to nawet nie mam czasu na rozmowę telefoniczną, co dopiero żeby wyjść na miasto, żeby z kimś się umówić na rozmowę. Popatrzeć na materiały budowlane. Nie wszystko można przez Internet zobaczyć.
Wszędzie dokoła pełno piachu. Po prostu "sahara". Nawet moje rośliny przy oczku rosną w piachu.
Czy udało mi się ukryć przed wścibskimi, skąd tyle piachu? Może. Nikt w tym czasie do mnie na działkę nie zaglądał. Niektórzy może domyślają się, że funduję sobie piwniczkę. Działkowicze przeważnie mają piwniczki w domkach. Może nie domyślają się gdzie będzie moja. Nawet pani Krysi już nie widuję przy siatce. Ona to pewnie wie co ja robię. Z drugiej strony żadna tajemnica.
Dziś była bardzo ładna pogoda. Prawdziwa polska złota jesień.
Ważny dzień, ważna sobota.
Rano byłam w siedzibie "Kocham Radom". Już wczoraj z nimi się zapoznałam. Przyszłam ze swoim kubkiem, łyżeczką, ze swoją kawą, herbatą i cukrem. Żebym się czuła swojsko. Sami młodzi. Fajne "dzieciaki". Niech się uczą polityki, żeby nam starym było lepiej, żebyśmy mieli pewne i dobre emerytury. No i żeby oni mieli pracę, nie musieli wyjeżdżać w świat.
Dziś było oficjalne zebranie. Dyskutowaliśmy, jak technicznie przeprowadzić akcję wyborczą. Czy mają jakieś doświadczenie? Czy będzie to czysta improwizacja? Na razie dostaliśmy tylko plakaty do rozwieszenia. Moja "Baśń o paziu" już się drukuje.
Dziś także odbyły się dożynki działkowe. Rozpoczęły się o godz. 14.00 . Jeden z członków stowarzyszenia mnie podwiózł, więc zdążyłam. Przy okazji zostawiliśmy w sklepie po drodze na działki jeden plakat. Czy właściciel sklepu go powiesi? Zobaczymy. Ode mnie dostał jako kiełbasę wyborczą "Baśń o róży". Może da się złapać na taką kiełbasę, a może nie.
Na dożynkach byłam sama. Była grochówka, kiełbasy na patyku no i piwo. Grochówka bardzo mi smakowała. Nawet wzięłam sobie dolewkę, ale piwko mi nie smakowało. Nie dopiłam go nawet na swojej działce. Na dzisiejszych dożynkach miałam fuchę - czytałam dzieciom "Baśń o róży". Było siedmioro małych słuchaczy, ale i dorośli podsłuchiwali. Dzieci posadzono na kocu, a mnie na krześle. Na zakończenie poczęstowałam dzieci tą właśnie baśnią. Zrobiliśmy "historyczne" zdjęcie.
Po dożynkach poszłam "do siebie" odpocząć. Położyłam się i usnęłam. Chyba po godzinie obudził mnie małżonek. Przyjechał pokopać w piwniczce. Był bardzo miły.
Ciągle nie wiem co dalej zrobić z moją piwniczką. Przecież nie zasypię jej. Sąsiad jakoś nie deklaruje się z pomocą. Małżonek (obrażony?) nie odzywa się. Dziś tylko zajrzałam na działeczkę, żeby dać rybkom jeść. Nadal pracuję nad swoją www.
Dobrze, że jeszcze mam Michała "pod ręką". On naprawił mi moją stronę. Dziś jak wróciłam z pracy, była już gotowa.
Wpadło mi dziś do głowy, że właściwie, jak Kluziński nie będzie wołał ode mnie pieniędzy za miejsce na liście, to wybiorę jego stowarzyszenie. Po co mam wydawać kilkaset złotych na RSO - przydadzą mi się pieniądze na działkę. Choćby na murarzy. I tak nie wierzę, że mogę zostać radną. O karierze radnej trzeba było mi myśleć wcześniej. Na tym etapie mogę zaledwie zaistnieć. Ale jeśli i Kluziński zawoła kasę, to jednak zostanę przy RSO. Napisałam do niego maila:
Wspomniał Pan, że macie na liście takie miejsca, za które nie płaci się.
Kandydaci są tylko wypełniaczami. Na takie miejsce mogłabym się zdecydować.
Oczywiście z Okręgu Centrum (czyli Planty). Książeczka z logo "Kocham
Radom", także SM "Budowlani", która to organizuje konkursy plastyczne do
moich baśni, i logo mojego sklepu (Ekopunkt) będą, jak wspomniałam, na
ostatniej stronie. W przygotowaniu mam ulotkę wyborczą. Proszę o rozważenie
mojej propozycji i kontakt np. telefoniczny, bądź zapraszam na kawę.
Pozdrawiam. WP
PS. Jakbym otrzymała logo na płycie CD byłoby lepiej. W czwartek wybieram
się do drukarni.
Dodatkowo rano zadzwoniłam do niego - był zadowolony z mojej decyzji. Od razu dał mi ostanie miejsce (podobno ostatnie także bardzo dobre). Będę więc zamykała listę w Centrum. Na razie jestem najstarsza z kandydatów na ich listach. Trzeba młodych wspierać, jak nie ma się kasy to choć swoją osobą. Od razu zrobiło mi się jakby lżej na sercu. Zadzwoniłam do zainteresowanych. Wieści się rozeszły. Zadzwonił nawet prezes RSO. Nie był zadowolony z mojej decyzji. Czyżbym jednak była ważna? Cóż jestem tylko jedna.
Dziś do czwartej nad ranem siedziałam nad swoją stroną internetową. Próbowałam także zdziałać coś po południu, ale nic z tego nie wyszło. Coś pokopałam. Dorotka w Zakopanem. Muszę czekać, aż wróci, bo tam nie ma dostępu do Internetu. I dobrze, że nie ma dostępu. Ma przecież wypoczywać, a nie pracować. A dla mnie czas na naukę cierpliwości. Ciągle się jej uczę i ciągle jest mi jej za mało. Jak każdej wiedzy. Miałam więc okazję wysiedzieć się na działce.
Ale jeszcze wrócę do wczorajszego dnia. Małżonek przywiózł drugą drabinę i pogłębiliśmy wykop już do właściwej głębokości - 2,20m. Ponieważ to już była końcówka prac, więc ja byłam na dole, a małżonek na górze.
Przychodzimy dziś, zaglądamy do niej, a tu cała tylna ściana się urwała. Roboty przybyło. Schodzę więc na dół i dalej wynosimy piasek. Powoli, powoli zbliżaliśmy się do końca robót. Już wyrównywałam podłogę. Już nawet myślałam o dobrej kolacji z wódeczką dla małżonka za pomoc.
Ale jeszcze byłam w środku. A tu trrrrach - nagle urwała się lewa ściana wykopu. Odskoczyłam. Udało mi się szybko wyjść z wykopu. Stoimy tak nad tą moją piwniczką i medytujemy, która następna. Za chwilę trrrach i osunęła się lewa ściana. Jak wychodziliśmy prawa jeszcze się trzymała. Wieczorem zastanawialiśmy się, jak rozwiązać "moją" budowlę. Zadzwoniłam do Jurka, co on na to.
Miniony tydzień pachniał kampanią wyborczą. Koperkowo było na drugim tle. Wpadałam tylko na chwilę, żeby moim rybkom dać jeść i podlać truskawki, które zasadziłam w niedzielę. Więc i piwniczka czekała cały tydzień. Jest już dla mnie za głęboka, żeby móc odbierać wiaderka od małżonka. Może jak przywiezie z Cichej inną drabinę, to sobie jeszcze pokopiemy. Dzisiejszy dzień zapowiadał się wolny od pracy fizycznej, był więc czas na uzupełnienie tygodnia w swoich dziennikach.
W poniedziałek spotkałam się z Jakubem Kluzińskim. Kontakt nawiązaliśmy jeszcze w lipcu. A było tak: Od początku wakacji, jak chodziłam na działkę, widziałam na osiedlowym parkingu jakiś czarny samochód terenowy (nie znam się na markach, w samochodach odróżniam zaledwie kolory). Za szybą, jakaś ulotka z napisem "Kocham Radom". Najpierw pomyślałam, że ktoś w ramach żartów, może kpiny jakiejś, albo złośliwie "facetowi" kartkę zawiesił. Ale samochód to był na parkingu, to go nie było. Znaczy gdzieś jeździł. I to z tą kartką. Podeszłam więc bliżej, żeby przyjrzeć się kartce i wyczytałam drobnym drukiem adres strony internetowej: www.kochamradom.pl. Zajrzałam więc do Internetu na tę stronę i doszłam do wniosku, że może warto się zaprzyjaźnić z tym stowarzyszeniem, bo może wspomoże moje stowarzyszenie.
17 lipca napisałam do nich maila o następującej treści:
Mieszkam na oś. Południe. Idąc na działkę ( ogródki działkowe Godów) widzę samochód z napisem "kocham Radom". Przyznam, że bardzo mi miło że jest jeszcze ktoś, kto tak normalnie po ludzku może powiedzieć i napisać "kocham Radom", bo ja także lubię moje miasto. Pozdrawiam bardzo serdecznie.
Na odpowiedź czekałam dość długo, bo ok. 2 tygodni. W międzyczasie moje sklepowe sąsiadki wspomniały, że interesuje się mną Jakub Kluziński. I tak od słowa do słowa, od maila do maila, od znajomości do znajomości - nawiązaliśmy kontakt. Kluziński jest w wieku moich starszych córek. Miły gość. Więcej słucha niż mówi (ja jestem gaduła), ale także ma swoje plany. Przyszedł na spotkanie także dlatego, żeby mi zaproponować udział w wyborach - właśnie z list jego stowarzyszenia. Przyznam, że nie byłam przygotowana na tę propozycję. Tłumaczę mu, że nie mam kasy na wybory, ponadto już zadeklarowałam się na rzecz RSO, gdzie mam wystartować jako "wypełniacz", za to za pół ceny. Odpowiada mi to, bo na wejście do rady nie liczę, chodzi mi raczej o reklamę stowarzyszenia, sklepu i oczywiście mnie samej. Akurat przyszedł także pan Marek eN (wspólnik od promocji szachów). Przysłuchiwał się naszej dyskusji, nawet wziął w niej udział. Kluziński i jemu obiecał dobre miejsce na liście, bez większych kosztów. Ale i on zadeklarował się już dla RSO. No i namieszał nam w głowach ten Kluziński. Pomóc RSO, czy tym zapaleńcom z Kocham Radom? Obiecaliśmy, że za kilka dni damy odpowiedź. Nadmieniłam mu tylko o "Baśni o paziu", która ma być moją "kiełbasą wyborczą". Zaproponowałam (tak samo jak i dla RSO), że jeśli się zdecyduję startować w wyborach, to żeby nie tak całkiem na krzywy ryj wejść na ich listy, mogę umieścić ich logo. Tak więc rozeszliśmy się bez konkretnych ustaleń.
We wtorek razem z prezesem mojego stowarzyszenia byliśmy na spotkaniu w RSO. Zaproponowano nam, abyśmy jako stowarzyszenie przystąpili do wyborów i konkretne okręgi wyborcze. Mnie Centrum, a mojemu prezesowi Glinice. Nie odpowiedzieliśmy na te propozycje od razu, bo musimy przedyskutować w zarządzie. Rozeszliśmy się więc o niczym.
We środę uczestniczyłam w konferencji prasowej w RSO. Myślałam, że będzie można wspomnieć coś o szachach, tymczasem stałam tylko w tle. RSO podpisywało umowę koalicyjną. TV Dami nagrywała. Nie byłam zachwycona, tym bardziej że może nie koniecznie utożsamiałam się z osobami za stołem prezydialnym i niektórymi także w tle. Ale cóż - poleciało w eter.
W czwartek byłam wolna od kampanii wyborczej. Pracowałam nad swoją stroną internetową. Rozsyłałam także wieść o niej do swoich przyjaciół i znajomych.
W piątek odbył się turniej szachowy w PSP 18 na ul. Ofiar Firleja. Było sympatycznie, jak zawsze na spotkaniach z dziećmi. Dzieci drogą losowania wybrały do czytania "Baśń o zaklętej polanie", a za udział w turnieju wszyscy dostali "Baśń o woju Radomirze".. Na zakończenie spotkania dzieci wpisywały się do mojej "Złotej Księgi". Żartowałam sobie, że jak któreś z nich będzie mistrzem szachów, to będę dumna, że zdobyłam jego autograf. Na spotkaniu nie zabrakło nagród także i od innych kandydatów na radnych. Znaczy akcja wyborcza się rozpoczęła, choć na razie nieoficjalnie.
A dziś przede wszystkim zasadziłam roślinki, które sąsiadeczka przywiozła z Chorwacji. Trzynaście różnych gatunków. Użyłam ukorzeniacza. Czy mimo to przyjmą tutejsze warunki?
Wczoraj w wykopie wymodelowałam sobie schodki i po nich wychodziłam z wykopu. Żeby nie schodzić za każdym razem napełniałam po 4-5-6 wiaderek do połowy, bo całe za ciężkie jak dla mnie, wystawiałam na brzeg i dopiero wychodziłam z wykopu, żeby je opróżnić. Ale schodki powoli zaczęły się rozsypywać i wychodzenie z wykopu stawało się trudniejsze. Więc dziś rano wstawiłam drabinę. Wcześniej czy później musiałabym ją wstawić, a po wczorajszej pracy było już na pewno ponad metr głębokości.
Przed wieczorem małżonek przyjechał mi pomóc. Akurat w ramach odpoczynku w pracy "na galerach" karczowałam stare maliny, a na ich miejsce sadziłam truskawki, które rosły przy zielniku, a nie owocowały. Może tu będzie im lepiej.
Małżonek sam zadeklarował się, że będzie pracował w wykopie. Wyjęliśmy nawet drabinę. Robota szła jak po maśle. On na dole, ja na górze. Zdjęliśmy warstwę ok. 40 cm . Jak weszłam do wykopu sprawdzić, jak wygląda robota od środka, było równo ze mną, czyli już 1,50m głębokości. Hałdy piasku przy domku rosną w oczach. Atmosfera pracy poprawiła nasze humory. Doszliśmy do wniosku, że dalej to chyba musimy poprosić Janka. On młody, wysoki i silny. No i fajnie. Wieczorem była wódeczka. Przyjechała też Dorotka. Przyszedł też sąsiad (słomiany wdowiec - żona w Chorwacji na wczasach), ale on pił piwko, bo jemu Ten-Zin zabronił pić alkohol, co najwyżej pół szklaneczki piwka. Rozmawialiśmy o wyborach i o moim kandydowaniu. Ania ma mi zrobić sesję zdjęciową, Dorotka podciągnie stronę internetową, a co z tych wyborów wyjdzie, to zobaczymy. Jest adrenalina, coś się dzieje i fajnie jest. Humory nam się poprawiają.
Kopię. Cięęęężko idzie, powoli, bo sama pracuję. Ale idzie.
Rano jak tylko przyszłam i stanęłam nad wykopem, miałam wątpliwość, czy ja na pewno w dobrym miejscu zlokalizowałam swoją piwniczkę. Może lepsze miejsce dla niej byłoby między oczkiem a schowkiem. Wejście można by było zrobić w schowku. Poszukałam także innych lokalizacji, aż w końcu stwierdziłam, że jednak pierwsza myśl jest najlepsza i zabrałam się do pracy.
Dziś była piękna pogoda. Późne lato, można się opalać. A ja - w wykopie. Przeliczyłam, że wykop będzie miał ok. 6 m3. Humus odłożyłam w zagajniku, część piasku pod ławką w altance, gdzie winorośl, potem myślę go przykryć tym humusem i zasiać trawę.
Pani Krysia znów z nosem przy siatce. Zauważyła, że coś się u mnie dzieje w szklarence. Myślała, że wymieniam ziemię. Mówię, że kopię piwniczkę. Coś się jej nie widziało, bo nie skomentowała, ale chciała mnie wciągnąć do rozmowy o niczym. Powiedziałam, że nie mam czasu dziś, muszę pracować. I poszła od siatki. Ale nie na długo, bo miała pytanie, czy jakiś pies nie chodził po mojej działce, bo u niej zdeptał łubin, który zasiała po pomidorach. Odpowiedziałam, że nie, nie znalazłam psich śladów i poszłam dalej do pracy. Do wieczora dała już mi spokój.
Dziś spięłam się z małżonkiem. Przyjechał przed wieczorem niby mi pomóc, odgalantowany. Już na wstępie mi się naraził, bo cynicznym głosem skomentował - "to tu rozsypujesz?". Niby gdzie mam rozsypywać, wynosić na zewnątrz na pole? Gdyby pole było na rzut beretem, to może i bym wynosiła. A poza tym taki ładny piasek, może się jeszcze przyda. Do zasypania piwniczki też trzeba będzie trochę piasku. Wysypuję więc, gdzie uważam: przy oczku (podnoszę poziom - nie będzie tak wygórowane, a trawa szybko piasek zarośnie, bo to trawa), robię wał przy oczku od strony ulicy (nie będzie tak widoczne), robię różne skarpy, skarpiki i także wysypuję na pole. Gdzieś przecież ten piasek trzeba podziać. Nie odezwałam się, ale krew do głowy mi już uderzyła. Ja tu jestem już tak zmęczona, a on będzie mi tu się wymądrzał. Po dłuższej chwili usłyszałam - "może i dobrze". Chwycił się za wystawione wiaderka i luuu nimi, jak wodą. Nawet nie zapytał gdzie wysypać. Zwróciłam mu na to uwagę, i powiedziałam, że ja za każdym wiaderkiem muszę się zastanowić, co mam z tym piaskiem zrobić, w które miejsce na polu wysypać, żeby nie zapiaszczyć pola, a on tak bez zastanowienia wysypał, przecież to nie woda. Gdyby chciał mi pomóc, przebrałby się i uzgodnilibyśmy front robót dla każdego z nas. On mógłby pracować w wykopie, a ja na zewnątrz. Ale małżonek nawet nie myślał o zmianie ubrania. Nazwał mnie "dziką" i tyle miałam z jego pomocy. Zabrał się kolejny raz za stolik, pokręcił się też przy ławce. A ja jak na galerach: do wykopu i z wykopu, do wykopu i z wykopu...w kółko, rytmicznie. Do późnego wieczora.
Ostatnio nie układało mi się, żebym chadzała na działeczkę. Trzy dni odpadły. W niedzielę imprezka na Wośnikach. W poniedziałek Koło Poezji Nie-Odkrytej "Szuflada"- wiersze Barbary Wojdan czytała radomska aktorka Danuta Dolecka. Pani Dolecka ma piękne długie włosy (do pasa). Ciekawe jak ja bym w takich wyglądała. Jesteśmy w tym samym wieku. , we wtorek godziny nadliczbowe w sklepiku. Wczoraj dopiero wpadłam na chwilę. Zebrałam skrzynkę gruszek (spadły) i 4 (chyba ostatnie) cukinie. Z dwóch zrobiłam na kolację placki. Uwielbiamy placki z cukinii. Smakują nam nawet z powidłami.
Dziś zlikwidowałam krzak ogórka w szklarence. Dobrze rodził, ale już zaczął przeszkadzać przy kopaniu piwniczki. Dwa ostatnie ogóreczki zjadłam sobie po drodze do domu, bez soli. Musiałam być głodna, bo bardzo smakowały.
Oplewiłam truskawki i poziomki ( niewiarygodne, jak szybko rosną chwasty).
No i dalej kopię piwniczkę. Mam już wykop na 30 cm głębokości. Sąsiedzi już sobie poszli, jak zabrałam się do pracy. Po co mają widzieć, jak kopię. Pewnie i tak się domyślają, bo przecież tyle piasku przybywa na posesję. Niby skąd?
Jak wracałam do domu przez ugory dzieci grały w piłkę nożną. Spółdzielnia Mieszkaniowa przygotowała im boisko. Fajny pomysł, a i dla nas, wracających później, miło, bo raźniej się idzie, jak kręcą się ludzie.
Wczoraj na obiad były placki z dyni. Nawet smakowały. A dziś rano robiłam gołąbki. Jak już wyszłam z kuchni zrobiło się popołudnie, a tu tyle zaległości w kopaniu dołu pod piwniczkę. Stąd od razu zabrałam się za łopatę. Kręgosłup zaprawiony (trochę na Ibupromie), oddechy wypracowane i coraz sprytniej idzie mi to kopanie. Na razie wścibskich nie widać, nikt o nic nie pyta, piasek wysypuję wzdłuż oczka. Powstaje ciekawy wał w stronę zagajnika. Trochę piasku złożyłam przy schowku. Skąd się jego tyle bierze? Wydawało się, że te 4 metry sześcienne według mojego wyliczenia, to nie tak wiele, a tymczasem zaczyna dla niego brakować miejsca.
W ramach relaksu i odpoczynku od "kopania rowów" wyplewiłam cały mietelnik, który rośnie zamiast nieudanego żywopłotu.
Zauważyłam, że w zagajniczku jest pas ziemi na którym nie bardzo rosną rośliny. Nawet mietelnik jest lichy. Może i tu jest coś zakopane? Jeszcze nie sprawdzałam. Jak tak plewiłam mietelniki zaczepiło mnie młode małżeństwo, szukające działki do kupienia. Mieszkają na moim osiedlu, ale ja akurat nie miałam rozeznania w temacie. Natomiast zaprowadziłam ich na swoją działkę, pokazałam jak wygląda posesja od środka, poczęstowałam ich "Baśnią o bożej krówce" i pozytywnie nastrojeni poszli dalej szukać. Inny sąsiad-działkowicz też mnie zaczepił, że znów dłubię w ziemi, że ciągle dłubię w ziemi. No cóż, zgodnie z prawdą lubię dłubać. Ale on już był "nawalony". Nie widziałam go jeszcze trzeźwego. Bywa, że delirium tremens trzyma go kilka dni.
Pod wieczór przyjechał małżonek. Trochę się pokręcił. Poprawił stolik, który ciągle się kurczy od słońca. Domalował poprawki. Dla mnie i tak wygląda pięknie.
Na jutro mamy zaproszenie na imieninowy obiad. Solenizant dostanie ode mnie ... dynię.
sobota, 31 marca 2018
Licznik odwiedzin: 68 906
« marzec » | ||||||
pn | wt | śr | cz | pt | sb | nd |
---|---|---|---|---|---|---|
01 | 02 | 03 | 04 | |||
05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 |
12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 |
19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 |
------Koperkowo--------- świat zamknięty w czterech --------arach ---------------- a zachwytu co niemiara
Wpisz szukaną frazę i kliknij Szukaj:
Wpisz swój adres e-mail aby otrzymywać info o nowym wpisie: