Postępu w kopaniu piwniczki specjalnie nie widać. W niedzielę byliśmy z małżonkiem w Warszawie, na grobie Irki i na mszy świętej za Jej duszę. Szwagier zaprosił nas na obiad. Taki rodzinny zjazd.
W poniedziałek byłam na spotkaniu w RSO. Trochę podciągnęłam zaległości we wtorek, ale już wczoraj znów nie kopałam. Byłam na wystawie malarstwa Marka Citaka w Centrum Młodzieży ARKA. M.Citak jest dyrektorem PSP nr 13. W 2004 roku gościłam w jego szkole. Bardzo mnie zaciekawiła jego twórczość. Uprawia rysunek piórkiem- lawowany, malarstwo sztalugowe i rzeźbę. Jest absolwentem Liceum Sztuk Plastycznych w Zakopanem, ukończył studia magisterskie w Wyższej Szkole Pedagogicznej w Krakowie. Jest nauczycielem plastyki, techniki i informatyki. Bardzo miły gość.
Pierwszą inwestycją drugiego roku mojego panowania nad Koperkowem zapewne będzie piwniczka. Odkąd wykopałam pierwsze wiaderko ziemi, myślę jak ją zbudować. Dziś rozmawiałam z moim kolegą Jurkiem, jak on widzi mój pomysł. Problemu nie widział, może mi pomóc, tylko mam mu przygotować front robót. No i projekt. A ja liczyłam, że wszystko weźmie na siebie. No cóż. Z małżonkiem widzę, że się nie dogadam w tym temacie. Dla mnie samej trudne wyzwanie, ale kto powiedział, że życie ma być łatwe? Zostało więc mi zaprojektowanie, wykopanie dołu i zwiezienie materiałów.
Tymczasem rozkręca się samorządowa kampania wyborcza. Zdecydowałam się startować w tych wyborach. Mam dostać miejsce za "pół ceny". Może uda się jeszcze obniżyć koszty, tym bardziej że mam świadomość, że będę tylko wspierać kampanię, no może zrobię sobie przy okazji reklamę i reklamę dla mojego sklepiku. Właśnie wróciłam ze spotkania z prezesem RSO.
W związku z wyborami powinnam więcej jako administrator popracować nad swoją stroną internetową. Mam ją od stycznia tego roku. Jest moją osobistą wizytówka. Dobrze, że Dorotka jest cierpliwa i uczy mnie tej administracji. Nie jestem już taka lotna w nauce, jak kiedyś, ale otrzymywane czwórki i piątki dodają skrzydeł. Dwóje też się zdarzają i sters z nimi związany także. Niby portal MamboPl, na którym mam zaprojektowaną stronę, jest prosty, ale dla mnie jest ciągle wysoką górą do zdobycia, a ja z trudem zaczęłam się na nią wspinać. Może jak już nauczę się tej wspinaczki, będzie mi łatwiej i dalej pójdę samodzielnie. Ale to chyba szczyt moich marzeń.
Dzisiejszy dzień szczególny.
Przede wszystkim dziś mija czwarta rocznica śmierci Irki.
Wieczny odpoczynek racz Jej dać Panie, a Światłość wiekuista niechaj Jej świeci. Nich odpoczywa w pokoju wiecznym. Amen.
Także dziś mija rok odkąd czuję się właścicielką Koperkowa. Przez ten rok nauczyłam się już go prawie na pamięć. Już nie jest tak wielką posesją, jak na początku, że trudno ją było objąć wzrokiem. Dziś jednym rzutem oka potrafię widzieć ją całą. Jak szachista szachy na szachownicy.
Wiele zmieniło się na niej, zapewne jeszcze wiele się zmieni. Żeby tylko zdrowie dopisywało.
Dziś urzędowałam od rana. Obiad na grillu, w międzyczasie także kawa i herbata. Pani Krysia znów wykazała się swoistą troską. Już zmywałam po obiedzie, gdy ona zapytała: - A co, nie chce się palić? Cóż za pytanie. - Paliło się, dobrze się paliło i już jestem po obiedzie. Właśnie zmywam - odpowiedziałam jej z zaznaczeniem "zmywam". Nie odpowiedziała. Co za sąsiedztwo. Jej mąż ledwo wejdzie na swoją działkę, zaraz leci w stronę mojego kompostownika. Chyba tylko po to, żeby zobaczyć, co wrzuciłam do niego. Jakie odpady kuchenne. Czyli co jemy na obiad. Jego kompostownik jest w innym miejscu, nie mam możliwości "sprawdzić" ich kuchni. Z resztą nie obchodzi mnie to. Z tego i z innych wcześniej wspomnianych powodów staram się być zajęta i nie rozmawiać z nimi. O wiele przyjemniej jest podglądać prawdziwych przyjaciół. Właśnie goszczę jaszczurki. Są jeszcze młodziutkie. Wcale mnie się nie boją. Spotkałam także ropuchę. Była tak paskudna, że aż piękna. Rybki w oczku, jak tylko stanę na kładeczce, od razu podpływają całą ławicą. Młode i stare razem. Ostatnio nie widzę Eulalii w oczku. Może już się zaszyła na zimę, ale chyba jeszcze za wcześnie. Podobną, zieloną, widziałam w ogrodzie. Ale to nie była Eulalia.
Po środowej wizycie u szamana zaobserwowałam, że podskoczyło mi ciśnienie. Czyżby jego "ręce" zadziałały, czy to coś zupełnie innego?
Wczorajsze popołudnie było rozrywkowe. Był koncert Roberta Grudnia w Kościele Ewangelickim, a ja lubię czasem posłuchać muzyki organowej. Uduchawia. Poza tym Grudzień jest światowej sławy mistrzem gry na organach, jest radomianinem i ...jeszcze nigdy nie zapomniał mnie zaprosić na swój koncert. Jest po prostu wspaniałym człowiekiem. Ze świeczką takich dziś trudno znaleźć.
Od kilku dni dyskutuję z kolegami (budowlańcami) na temat mojej piwniczki. Małżonek niewiele się odzywa, pewnie boi się, żebym go czasem nie "nawróciła". Wie, że ja jak coś wymyślę, a jest to wykonalne, to nie ma mocnych. Dopnę swego. Od kilku dni siedzę na Internecie i przeglądałam "piwniczki", jak sobie ludzie poradzili z konstrukcjami. Bardzo ciekawe są rozwiązania. Od bardzo prostych typu "loch" do pięknych piwnic ze składami win. Moja przede wszystkim musi być tania. W końcu to nie ma być skład win, tylko przechowalnia warzyw i bulw kwiatowych.
No i dziś zaczęłam kopać. Najpierw narysowałam sobie obrys mojej piwniczki i zdjęłam ziemię (czyli humus). Na zewnątrz humusu nie wynosiłam, tylko rozmieściłam wzdłuż boków szklarenki, pomiędzy pomidorami i ogórkami. Przez dwa miesiące, a niechby i przez miesiąc może jeszcze kilka ogórków czy pomidorów w międzyczasie zbiorę. I tak powoli wykopałam pierwsze 10 wiaderek zgodnie z planem. Poszło dość szybko.
Dni są coraz krótsze. Około 19,3o już zrobiło się ciemno i trzeba było wracać. Po drodze złapał mnie spory deszcz. Czy to na opamiętanie się?
Rano byliśmy we trójkę (z Anią) u szamana w Jedlni. Znaczy u bioenergoterapeuty - "ręce które leczą". Podobno facet ma nawet sukcesy. Polecał nam klient, który jeździ do niego co miesiąc. Znaleźliśmy więc u siebie jakieś tam dolegliwości i pojechaliśmy sprawdzić tego cudotwórcę. Podotykał nas i tyle. Dostaliśmy jakąś płytę. No, żeby nie było, że za darmo nas leczy.
Dziś jest zimno. Poszłam na działkę tylko po to, żeby pomedytować nad swoją piwniczką, bo przyszedł mi zwariowany pomysł do głowy. Chcę ją zrobić pod szklarenką.
Pani Krysia wyraźnie miała ochotę na pogaduszki, ale powiedziałam, że mam bardzo ważne zajęcie i nie mam czasu. Skąd wiedziała, co ja robię w szklarence. A ja sobie mierzyłam i liczyłam. Wymierzyłam, że w planie powinna mieć 1,30/1,60[m]. Głęboka powinna być na 2 m. Daje to ok. 4 metrów sześciennych piasku. Po wykopaniu wiadomo będzie więcej metrów sześciennych. Przyjęłam więc, że ok. 5. Licząc, że wiaderko ma 10 litrów wyszło mi, że będzie to 500 wiaderek piasku. Niechbym codziennie wykopała 10 wiaderek, to będę kopała przez dwa miesiące. Czyli do końca października. Jak by mi udało się znaleźć murarza to przed zimą może by mi wymurował. Tylko trzeba jeszcze zaprojektować piwniczkę. No nie wiem, czy mi się uda. Ale myślę spróbować. Tylko jak zrobić, żeby sąsiedzi nie domyślili się co ja robię, szczególnie pani Krysia?
Dziś lało, a ja znów dostałam roślinki od Ewy. Małżonek mnie podrzucił, żeby było szybciej, bo zapowiedział się Leszek ze swoją "panią Alą". Jechali w jej rodzinne strony i po drodze zahaczyli o Radom. Miło, że nie przejechał obok. Jakby nie było ... rodzina. Mieliśmy jechać do niego w niedzielę na zaległe imieniny, ale zmienił termin na za tydzień. Będzie msza za Irkę i przy okazji jego imieniny. Wzięłam więc dla nich tę dynię, co się wczoraj urwała i śliwek. Dałam też Leszkowi święconą wodę z Kodnia. Na wspólną kolację zrobiłam placki z patisonów. Za długo nie posiedzieli. Nawet sympatyczna ta jego Ala. Ciekawe czy Irce się podoba? Irka jak umierała to polecała Leszkowi Marysię (wdówkę), ale jakoś im nie wyszło. Znalazł sobie panią Alę. Też wdówkę, dzieci dorosłe. Ma duży dom z ogrodem. Cóż... umarł król, niech żyje król. Taki los.
Od siostry dostałam paczkę z wiaderkiem. Jak byliśmy z wizytą 15 sierpnia to rzuciło mi się ono w oczy. Małe, ocynkowane. Spodobało mi się. Podobno miała dwa, ale nie umiała od razu drugiego znaleźć. Obiecała, że jak znajdzie drugie, nie używane, to mi wyśle. Mówiłam jej, że nie potrzeba, bo paczka będzie droższa od wiaderka. Ale ona jak się uprze, to nie ma zmiłuj. I przysłała. Razem z papierem toaletowym, żeby wiaderko nie było puste.
Po długich dyskusjach z panem Markiem eN wysłałam maila do RSO, że mogę być zainteresowana kandydowaniem do rady miejskiej. Ciekawe jaka będzie odpowiedź prezesa.
Ewa jest niesamowita. Mieszka po drugiej stronie ulicy, gdzie mam sklepik. Jak wraca z działki zawsze mi coś przyniesie. Dziś przyniosła mi mimozy. Nie planowałam dziś wizyty w Koperkowie, ale mimozy...Posadziłam je z tyłu domku, przy beczce na pokrzywy. Czy tam będzie im dobrze? Dziś ledwo weszłam na swoja "posesję" pani Krysia już mi melduje, że moja dynia urwała się z płotu i leży. No cóż... moja dynia. Ach ta pani Krysia, z nosem przy siatce.
Pięć dni przerwy w pisaniu to sporo, że nie wiadomo od czego zacząć. Może być więc chaotycznie. Przede wszystkim to kończy mi sie urlop. Jutro do pracy. Ale najważniejsze koperkowy plan wykonany. Zrobiłam "ścianę wschodnią", czyli przygotowałam alejkę pod krzewy owocowe. Teraz tylko zastanowić się co i gdzie kupić i zasadzić.
Zagajnik zdaje sie też już wygląda. Wczoraj wybrałam się po dziką różę właśnie do swojego zagajnika. Z łopatką poszłam pod tory, tam pełno róż i wykopałam dwie sadzoneczki.
W piątek byliśmy w Cerekwi. Małżonek pozwolił mi (nawet mu było miło) przenieść różę i piwonię do mojego ogrodu. Bardzo ładna jest ta róża. Ma drobne kolorowe kwiaty. Niespotykana. Żeby tylko się przyjęła. Jak ją przesadzaliśmy, widziałam z jakim namaszczeniem do niej podchodził. To róża jego mamy, róża jego dzieciństwa, wakacji, które spędzał właśnie w domu rodzinnym jego mamy. To wspomnienia. Wzięłam też z Cerekwi szafkę i od razu ją zagospodarowałam w części kuchennej.
Do jednego żelewieskiego sagana wsadziłam astry, a drugi leży sobie przewrócony przy oczku.
Wczoraj to się trochę naszarpałam. Robiłam lustrację i porządek przy "studni". Najpierw odkryłam i podniosłam płytę chodnikową 50/50, żeby zobaczyć jak jest podłączona "studnia" do wodociągu. Tu miła niespodzianka - "studzienka rewizyjna". Fachowo zrobiona. Rzeczywiście, poprzedni właściciel to gospodarz. Jak juz coś robił to na "wieczność". Gdyby nie wymuszona zmiana planów życiowych, pewnie w tym miejscu bym nie była. A tak ja teraz jestem tu gospodynią. Czasem jak sobie pomyślę ile musiałabym zapłacić robotnikom za wykonanie tego "dobra pozostawionego", to jakbym wygrała los na loterii. Ale wracając do tematu. Postanowiłam jeszcze głębiej wkopać beczkę z wodą. Nie było to takie proste, ale jakoś ją ustawiłam sama. Za grillem urządziłam sobie łazienkę. Przy okazji, jak wkopywałam duży konar na którym ma wisieć na przykład ręcznik odkryłam, że w tym miejscu zakopany jest eternit. Któryś z właścicieli zapewne wymienił go na papę. Sprawdziłam grubym drutem zbrojeniowym, że jest zakopany jakieś 40 cm w ziemię. O, nie powiem, zdenerwowałam się. Ostatnio bardzo dużo mówi się na temat jego szkodliwości. Wyczytałam w Internecie, że:
eternit zawiera szkodliwy dla zdrowia ludzkiego azbest. Stanowi on zagrożenie szczególnie wtedy, gdy wydziela pyły. Dlatego ważne jest, by przy usuwaniu wyrobów z eternitu, np. dachów, były zachowane określone w przepisach zasady mające na celu ochronę zdrowia.
Ponadto wyczytałam, że proces rozkładu eternitu trwa 20-50 lat, że szkodliwy jest pył eternitowy przy wdychaniu, że można eternit pomalować jakąś specjalną farbą, wtedy jest mniej szkodliwy i jeszcze wiele innych ciekawostek. Ostatecznie zdecydowałam, że w ziemi nie pyli, niech więc tam sobie leży. Do żywności też przecież nie przejdzie, bo niby jak. Nie sprawdzałam ile jego tam jest, ale dobrze, że wiem, że on tam jest. Będę w tym miejscu ostrożniejsza.
Mam bardzo dużo renglody. Teraz te żółte. Na obiad były knedelki, kompot z renglod. Jednym słowem renglodowo. Na przyszły rok, jak będzie ich tyle, to muszę zabrać się za przetwory. W tym roku zupełnie nie byłam przygotowana do takiej akcji.
W czwartek poszłam z Ewą na Korej. Kupiłam sobie kwiatów na balkon i na działkę. Zeszło do południa. Trochę odpoczęłam przy okazji. Po południu robiłam porządek z zielskiem. Dobrze, że małżonek mi pomógł. Przywiózł wózeczek i wywieźliśmy je w różne doły na zewnątrz ogrodu. Dziś niedziela. Jestem bardzo zmęczona. Nadwyrężyłam sobie prawą rękę. Bolą mnie kolana. Biorę "Ibuprom max" i jakoś funkcjonuję. Najważniejsze, że koniec tej katorżniczej pracy.
Od dziś odpoczywam. Właśnie umówiłam się z Ewą w gości na jej działeczce. Najpierw poszłam po rybki dla niej, a potem wsiadłam w siódemkę, bo umówiłyśmy się u niej w domu i razem pojechałyśmy do jej "edenu". Jej działka jest zupełnie inna. Ma w sobie coś z artystycznego nieładu. Nie ma kanciastych rabatek, wymuszonych alejek. Wygląda tak, jakby wszystko co rośnie na jej działce, było na równych prawach z gospodarzem. Niektórym działkowcom nie podoba się tak prowadzona działka. Ba, nawet widzieliby, żeby ją jej odebrano. Na szczęście ich zarząd nie podziela takiego rozumowania. Działka ma służyć człowiekowi. Dla Ewy, tak samo jak i dla mnie, i dla wielu innych, działka jak góry, morze, jak zagranica. Ma piękną altankę, z przezroczystym niebieskim daszkiem. Fajnie, bo w razie deszczu nie kapie na głowę. Zrobiłyśmy sobie herbatkę na "maszynce na denaturat". Ewa też nie ma prądu, jak i ja. Pogadałysmy. Na koniec "poczęstowałam się" różnymi roślinkami. Ja jeszcze pojechałam do siebie, żeby te roślinki zasadzić. Jutro do pracy.
Dziś 15 sierpnia - święto...
Święto państwowe i Kościelne związane z rocznicą Cudu Nad Wisłą. Święto Wojska Polskiego. Święto Wniebowzięcia Maryi Panny. Święto Matki Boskiej Zielnej. Od 1992 roku jest ustawowo wolnym dniem od pracy (ustawa Sejmu Rzeczpospolitej Polskiej z dnia 30 lipca 1992).
Tego też dnia cztery lata temu widziałam się ostatni raz z Irką. Była umierająca.
W moich rodzinnych stronach, w Kodniu, niczym w Częstochowie, wielki odpust. Staram się w tym dniu być w Kodniu. Mogę spotkać się z rodziną i znajomymi. Dziś byłam z małżonkiem i z Moniką. Pogoda nam bardzo sprzyjała. Odwiedziliśmy wszystkie rodzinne zakamarki. Nagadałam się z mamusią. Powspominałyśmy Irkę. Pochwaliłam się swoją działeczką.
Przywiozłam sobie trochę Żelewsza do swojego Koperkowa. Dwa stare sagany, brzozowy pieniek, żółte kwiaty jak drobne georginie, które rosną u mamy w ogródku, także fioletowe marcinki, trawkę kolorową i rutę. Nie wiem, czy to mi się wszystko przyjmie. Najbardziej zależy mi na rucie. Tutaj w Radomiu nikt jej nie ma. Od siostry odkupiłam nowy sierp. No i jeszcze przywiozłam sobie z Kodnia ładny duży kamień do oczka, a z odpustu lampkę na baterie. Przyda mi się na działeczkę. Wszystko od razu zawieźliśmy na działeczkę, jeszcze nie było tak ciemno, jak wróciliśmy.
Dziś w planie dalszy ciąg alei owocowej. Wykarczowałam stare krzewy i powyrzucałam na kompost (nie wiem czy dobrze zrobiłam, może potem spalę). Agrest przy malinach, że był jeszcze do rzeczy, więc go przeniosłam w alejkę. Zorganizowałam też zagonik z truskawkami. To taka próba. Pani Krysia jest zdania, że będą miały za ciemno, bo to z tyłu domku, ale na razie nie mam pomysłu na inne miejsce dla nich, a pola warzywnego mi szkoda. Jak nie zda egzaminu na wiosnę, to pomyślę, gdzie go zorganizować truskawki.
Dziś odwiedziła mnie moja przyjaciółka Krysia eM. Przyjechała samochodem, więc poczęstowałam ją dwoma skrzynkami śliwek i moimi "asterkami" na obwódki. Ona ma piękny dom z dużym ogrodem, ma gdzie je wsadzić.
Po obiedzie przyjechał małżonek. Przywiózł tylko Monikę i pojechał. Monika jeszcze nie bardzo umie na działce się znaleźć, ale dałam jej nożyczki i powycinała przekwitnięte i zeschłe kwiaty. Pomogła mi także przy wkopywaniu beczki na pokrzywy za domkiem. Wykopałyśmy bardzo ładny płaski jak ufo średnicy ok. 20 cm w kolorze ciemnoceglastym kamień. Będzie do akwarium. Beczkę zakopałyśmy "po szyję". Teraz tylko nazbierać pokrzyw i zalać. No i trzeba będzie zorganizować dla niej jakąś pokrywkę, żeby nie capiło na całą okolicę. Jutro wybieramy się nad Bug. Monika też chciała z nami pojechać. Na razie nie ma pracy. Szuka. Monika skończyła studia doktoranckie, ale pracę dla tak wysoko wykształconych młodych ludzi nie łatwo znaleźć. Owszem do sklepu, do barów, do roznoszenia ulotek jest pełno ogłoszeń. Poza tym potrzebują pracowników z jakimkolwiek stażem pracy zawodowej, a studia doktorancie takiego stażu nie dają. To są jednak studia. Ci co poszli po magisterce od razu do pracy, albo pracowali studiując zaocznie, taki staż sobie wypracowali. No cóż. Poskładała w różnych miejscach CV i czeka na jakieś odpowiedzi. Z odpowiedziami też bywa różnie. Kiedyś złożyła swoje CV na radomską uczelnię. Myślała, że może dostanie jakąś ćwiartkę etatu, bo stypendium doktoranckie to znowu nie majątek. Liczyła, jako radomianka, że się nią zainteresują. Do dziś jej nie odpowiedzieli. Teraz nawet nie chce słyszeć o Radomiu. Najbardziej by wolała pracować na Politechnice Warszawskiej i kontynuować swoje badania naukowe, ale na razie nie ma etatu. Coś tam niby jej obiecują. Trochę się denerwuje. Pocieszam ją, że ma okazję teraz odpocząć, ale to żadna propozycja. Dobrze, że ma gdzie mieszkać i że jeszcze możemy ją wesprzeć finansowo. Może po wakacjach będzie więcej ofert pracy. Jak to w powiedzeniu: małe dzieci mały kłopot, duże dzieci duży kłopot. Ale ja jestem optymistką i wierzę, że jej się uda gdzieś zaczepić, przynajmniej na początek.
sobota, 31 marca 2018
Licznik odwiedzin: 68 906
« marzec » | ||||||
pn | wt | śr | cz | pt | sb | nd |
---|---|---|---|---|---|---|
01 | 02 | 03 | 04 | |||
05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 |
12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 |
19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 |
------Koperkowo--------- świat zamknięty w czterech --------arach ---------------- a zachwytu co niemiara
Wpisz szukaną frazę i kliknij Szukaj:
Wpisz swój adres e-mail aby otrzymywać info o nowym wpisie: