Od południa jestem na działce. Wzięłam ze sobą ten dziennik, więc może trochę więcej opiszę swoją działkę. Jest niedziela. Nie wypada grzebać w ziemi. Piję więc kawę z termosu, zaczyna padać deszcz, a było ładnie przez 2-3 godziny. Jest godzina 15-ta. Nawet zrobiło się ciemno. Moje okienko w pokoiku (w moim gabinecie) jest malutkie, więc i światła mam mniej. Ale wystarczy.
No dobrze, wszystko dobrze, To teraz opiszę co mam na swojej działce. Co mnie cieszy, co mnie jeszcze nie satysfakcjonuje.
W moim gabinecie jest stara wersalka, na której kiedyś spały dziewczynki, jak jeszcze mieszkaliśmy na Cichej. Jest bardzo stary stojący wieszak na ubranie. Jest stary kredens kuchenny moich teściów (jeden z pierwszych ich poślubnych mebli) i malutki stoliczek z szufladką na wysokich cienutkich nóżkach. Na ścianie wisi Ani makatka, na niej mały bieżniczek-zakładka z igłami i obok na płytkach pilśniowych obrazki z główkami dziewczynek. 30 lat temu były na topie takie obrazki. Stoi też nowe plastykowe krzesło. Drugie takie krzesło stoi w części kuchennej. Podłoga w obydwu pomieszcniach jest przykryta lenteksem, a na niej teraz leży utkany ze szmat na specjalnych krosnach przez moją mamusię chodnik. Przedtem leżał na podłodze w moim sklepiku, żeby było cieplej w nogi za ladą. Teraz tutaj mi służy. W części kuchennej na podłodze w drzwiach do gabinetu leży gruba plastykowa wycieraczka. Na lewo od drzwi wejściowych zrobiłam część kuchenną. Jest szfka na której stoi stara odsączarka na talerze. Stoi też wiadro ocynkowane z wodą ze studni, puste białe wiaderko plastykowe z pokrywką. Na ścianie wisi półka zmontowana z prętów, którą kiedyś dostałam od przedstawicieli handlowych dla potrzeb ekspozycji towarów w sklepie. Po drugiej stronie drzwi do gabinetu stoi stolik kuchenny (własność jeszcze mojej poprzedniczki). Na tym stoliku przygotowuję sobie jedzenie. Stoi teraz także kamienny garnek w którym kiszą się ogórki. Na ścianie vis-a-vis jest składany stolik i półka wisząca, które wykonał poprzedni właściciel. Był majsterklepką-złotą rączką. W tej części przygotowywuję nawozy i środki ochrony roślin. A więc tu są wszelkie "trucizny", dlatego też mają swoje wydzielone miejsce. Przy oknie są ułożone składane krzesełka od pani Grażyny, pod składanym stołem jest pojemnik cynkowy od kredensu, w którym są buty.
Między pomieszczeniami wisi zasłona grająca, którą przyniosłam z domu. Kiedyś wisiała w mojej kuchni, ale okazała się mało praktyczna, a tutaj akurat pasuje.
Kącik ze sprzętem do sprzątania jest na werandzie na zwenątrz, przy drzwiach do domku. Stoi tam wiaderko na śmieci, wisi szczotka do zmiatania i szufelka ze śmietniczką.
W oknach zostały firaneczki pani Grażyny. Prawie nowe i bardzo ładnie uszyte.
A teraz na zewnątrz. Mam piękną altankę. Jest duży stół pokryty blachą z otworem n środku, chyba na parasol ogrodowy. Stół ma na dole dodatkową półkę. Pomalowany na zielono. Jest też drewniana spora ławka, też pomalowana na zielono. Altanka jest ogrodzona ładnym płotkiem. Nad altanką rusztowanie solidne i duża winorośl. Praktycznie parasol ogrodowy nie jest potrzebny. To jest jakby część gościnna. W części kuchennej jest kran z wodą, pod nim plastykowa niebieska beczka na wodę, obok beczka metalowa, grill i w pobliżu nowy stolik-grzybek. Ten kącik jeszcze muszę dopracować. W samym rogu północnozachodnim działki jest kompostownik. Na razie nie umiałam przygotować odpadów na kompost, ale na przyszły rok będzie już dobrze zagospodarowany. Tak samo jest i obok ze szklarnią. Dziś pomidory dojrzewaja na wyścigi, ale ich jakość jest dla mnie niezadowalająca. Jedynie jeden krzak ogórka, jest tak wdzięczny, że go nie wykopałam, że cały czas daje mi ogórki. Mam z niego wielką radość i satysfakcję, że jednak coś się udało. Rosną już nowe krzaki pomidorów, ale jest już sierpień, więc czy dadzą plon?
Przy domku mam kibelek. Bardzo ładny, moja duma. Przyniosłam dziś nawet krążek zapachowy, żeby ładniej pachniało. Od północy duma mojego małżonka. Oczko wodne. Wczoraj zmontowaliśmy "molo". Jest zielone. Przyjemnie jest wejść prawie na środek oczka i popatrzeć na rybki. No i wygodniej będzie zaczerpnąć wody, jak zabraknie w beczkach do podlewania ogrodu.
Teraz jeśli chodzi o drzewka owocowe. Mam dwie młode jabłonki i jedną dużą starą. Dwie duże, ale jeszcze nie stare grusze: konferencję i klapsę, jedną młodą wiśnię, dwie stare sokówki. Mam dwie śliwy: jedną niebiesko-fioletową, drugą żołtą i jedną węgierkę. Przy domku rośnie bardzo stary i bardzo wysoki krzew jagody amerykańskiej. Jest ozdobą domku i działki, owoce ma bardzo drobniutkie, trochę cierpkie, mało miąższu. Mam też młodego orzecha włoskiego. Nie znam nazw jabłonek, a i małżonkowi też nie udało się ich zidentyfikować. Może z czasem się uda.
Teraz będę sobie organizować aleję krzewów owocowych. Wzdłuż wschodniej siatki.
Gaik już jest zasadzony. Niech sobie rośnie, chyba nie będę w nim już nic zmieniać. Gaik zajmuje północnowschodnią ćwiartkę działki. Zasadziłam tam kosodrzewinę, jodłę, świerk, jałowiec, kalinę, brzozę, jarzębinę, czarną sosnę, maliny (stare) i cis. Chciałam mieć w moim gaiku polskie drzewa. W miarę jak gaik będzie rósł, będę wycinać stare śliwy. Już jesienią planuję kupić młode drzewka owocowe i dosadzić do mojego sadku. Do domku dobudowany jest schowek na narzędzia. Małżonek planuje mi jeszcze zrobić nową skrzynię, w miejsce starej, którą spaliłam. Może będzie na suchy piasek, może na puste doniczki. Może będzie na przechowanie na zimę kłączy?
Co bym jeszcze chciała mieć? Marzy mi się piwniczka. Działkowicze mają je w domkach, pod podłogą. Przykrywają je chodnikiem lub starym dywanem, żeby złodziej nie zauważył. A złodzieje już dawno wiedzą, jak są kamuflowane piwniczki. Gdzie będzie moja? Jeszcze nie wiem.
Myślę także nad beczką na pokrzywy. Pokrzywy to bardzo dobry nawóz, ale strasznie śmierdzą. Mam wolną beczkę 50-litrową, może ją zakopię z tyłu domku. Muszę przymierzyć się do niej. Na razie stoi przy kompostowniku. W następnym roku myślę też postawić nowe ogrodzenie z siatki. Mam nadzieję, że pieniądze, które mają mi kapnąć z ZUS rzeczywiście dostanę.
Jeśli chodzi o część uprawową mojego ogrodu, przedstawia się następująco. Przy oczku mam zielnik. Na razie skromny, ale już coś tam pachnie. Główną część upraw stanowią warzywa, ale mam także kwiaty. Kwiaty rosną jakby w osobnych alejkach. Mam alejkę różaną, liliową, piwoniową, alejkę kwiatów cmentarnych, alejkę wiosenną, skalniaczkową. Mam kilka wrzosów, dwie forsycje, jedna bardzo wysoka przy WC, druga przy studni. Sporo mam kwiatów.
Właściwie to więcej stawiam na warzywa.
Jeśli chodzi o oczko, które robi się bajkowe. Mam 6 dorosłych rybek "japońców" i całe mnóstwo małych. Mam żabki, w tym Eulalię. Było bardzo dużo żabek, ale gdzieś pouciekały. Czasem znajduję je w ogrodzie. Mam też w ogrodzie młode jaszczurki. Czy u mnie się urodziły, czy skądś przyszły? Jeszcze nie wiem. W oczku urzęduje także żuk. Jest ich trzech. Nie wiem skąd przyszły. Podobno jest drapieżnikiem. Czasem po wodę przylatują ptaki, często widzę grzywacza. Na stałe są osy i pszczoły. Powoli wyrastaja przy oczku paprocie i na kamieniach skalne kwiaty, które poprzenosiłam z alei skalniakowej. Część dostałam od przyjaciółek. Chyba muszę im dołożyć trochę ziemi, bo nie bardzo mają co jeść.
Jest godz. 16,oo. Deszcz przestał padać, ale jest sennie. Chyba się położę. Mam gdzie. Mam tu także swoją pościel.
Pogoda dziś była dobra. Wstałam bardzo rano, spakowałam się (kawa w termosie, trochę wędliny, chleb), zostawiłam dom i poszłam na działeczkę. Na cały dzień. W sklepiku "po drodze" dokupiłam sobie śmietanę, mleko i 2 słodkie bułeczki. Jak jeszcze kierowałam Wytwórnią Mas Bitumicznych takie śniadanie fundowali sobie "moi" kierowcy wywrotek. A jedli z takim smakiem, że ślinka kapała. Od czasu do czasu i ja lubię zjeść takie śniadanie. Na obiad zrobiłam sobie sałatkę z pomidorów i cebuli ze śmietaną, a do sałatki były kanapki. A więc nie byłam głodna.
Dziś w planie miałam "ścianę wschodnią", ale to ciężka praca i nie udało mi się zrobić wszystkiego. Wyrwałam, wykarczowałam wręcz, stare krzewy owocowe. Najgorzej było z czerwoną porzeczką. Dobrze, że miałam sekator i udało się nim przeciąć korzeń, bo siekierą nie dawało rady. Czarna porzeczka "sama się wyrywała".
W dalszym ciągu projektuję gaik. Rozsadziłam fiołki i konwalie wzdłuż siatki. Także wymyśliłam sobie zagonik poziomek. Sadzonki dostałam od zaprzyjaźnionego klienta-działkowicza. W podziękowaniu podarowałam im "Baśń o róży".
Wieczorem przyjechał małżonek z Anią i oberwaliśmy śliwki. Urwaliśmy jeszcze 6 skrzynek. Razem na tej śliwce było 10-11 skrzynek owocu. To dopiero zbiór. Ale to zasługa małżonka, bo w porę opryskał przed wszelkim robactwem. Tak więc miałam czym "pospłacać" wszelkie długi wdzięczności i obdarować dodatkowo, kto był pod ręką. I jeszcze zostawiłam trzy skrzynki dla siebie. Tyle śliwek!
Pogoda wyraźnie pogorszyła się i dziś na działce nie byłam.
W tym tygodniu zbiory renglody. Bardzo duży zbiór. Zrobiłam sobie 5 litrów powideł, sporo rozdałam swoim przyjaciółkom i sąsiadom i jeszcze zostało dużo na drzewie, ale od jutra jestem ponownie na urlopie, więc dalej będę śliwki zagospodarowywać. Za renglody (na wymianę) dostałam od pani Krysi wiaderko ogórków i sadzonki truskawek. I fajnie, bo ogórków mam bardzo mało, a i do zagonka truskawkowego także się przymierzam.
Żaba Eulalia cały czas mnie podgląda . Jest tak urocza, że aż trudno od niej oczy odczepić.
Szykuje mi się "lewy" grosz. Otóż dostałam pismo z KRUS, że niesłusznie mnie wyrzucono z kasy KRUS i przeniesiono do ZUS. Był wyrok Trybunału Konstytucyjnego na ten temat. Mogę złożyć do nich pismo o przywrócenie mi praw i o zwrot pieniędzy. Wybrałam się więc do nich wczoraj, żeby jeszcze doinformować się. Pani z okienka wyliczyła mi, że jeśli skorzystam z tej opcji, to mogę odzyskać na czysto ok. 7 tysięcy złotych, ale stracę na emeryturze ok. 20 zł miesięcznie. Wyrównałoby mi się dopiero po 25 latach. Ani chwili się nie zastanawiałam. Będę miała kasę na działkę!! A co tam 20 zł miesięcznie na emeryturze, a ja wiem ile pożyję? Jeszcze dziś zaniosłam odpowiednie papiery do KRUS. 7 tysięcy złotych!!! Toż to majątek!
Może sobie zrobię piwniczkę na działeczce, może nowe ogrodzenie, może..., może...
Zebrałam następny plon. Malutki kieliszek maku z jednego krzaka samosiejki. Sukces. Jakby tak "drapnęła" mnie policja, to art. 51 ustawy o narkomanii i grzywna na "dzień dobry" pewna.
Zasiałam też gorczycę jako poplon po szpinaku (drugi raz szpinak po szpinaku nie wzeszedł, pewnie nie miał prawa) i po ogórkach, które wyschły. Działkowicze mówią, że gorczyca jako poplon jest dobrą roślina, poza tym jest bakteriobójcza no i szybko wschodzi i ziele nie zarasta.
Poza tym to tylko kręciłam się dziś po działce jak błędna owca prawie do wieczora. Trochę sobie podrzemałam, trochę porozczulałam się nad sobą i nad swoim losem tu w Radomiu, trochę popłakałam. Ale żyć trzeba.
Przed wieczorem przyjechał małżonek. Nie spodobała mu się moja kładeczka przy oczku i chce mi zrobić molo. Właśnie dziś zabrał się za przygotowanie odpowiednich desek. Niech robi. Ja przygotowałam kawę z grilla i zaraz zrobiło się ciemno, czas do domu.
W domu jeszcze trochę zajęć w kuchni. Zrobiłam dżem z wiśni i wieloowocowy z czarnej porzeczki, agrestu i jabłka. Krzewy porzeczek i agresy zamierzam w przyszłym tygodniu przenieść w inne miejsce.
Coś dziwnego wyrosło na dnie mojego oczka. Jakiś brunatny las. Las jakby ze skrzypu. Gęsty. Jak nim poruszyłam z głębi wypłynęła lawina małych rybek i kilka dużych. Coś pięknego, niesamowitego. W moim oczku.
Dziś znów zabrałam się za "karczowanie" pomidorów w szklarence. Zostawiłam tylko kilka krzaków z zielonymi pomidorkami. Poobrywane dorodniejsze "wilki" wsadziłam do ukorzeniacza i zasadziłam na polu. Ciekawe, czy się przyjmą. Jagoda mówiła, że jej czasem udawało się tak ukorzenić pomidory, ale ona miała je w prawdziwej szklarni, ogrzewanej.
Także w szkalrence, ale po stronie ogórka, dosadziłam jeszcze cztery ziarenka. Niestety, tylko jedno ziarenko z dotychczasowych plonuje, pozostałe po prostu "zniknęły". Może teraz się uda.
Wykopałam berberysa. Rósł za domkiem. Jest ciemnowiśniowobrunatny. Posadziłam go przy oczku, powinien lepiej się prezentowac na tle oczka.
Przeniosłam także mirta. Teraz będzie rósł przed szklarenką. Mirt jest wiecznie zielony,więc będzie oczy cieszył nawet zimą. Moja poprzedniczka czasem używała go do "święconki wielkanocnej" zamiast gałązek borówki.
Miejsca po berberysie i mircie powiększą pole, które planuję pod truskawki.
Ciekawe, jak te moje przesadzenia o tej porze roku przetrwają. Tym bardziej, że jest sucho. Na pewno zaryzykowałam, ale Hania mówi, że ona to czasem całe lato przenosi swoje rośliny z kąta w kąt, ale z dużą bryłą ziemi. Tak też i ja starałam się je przenosić. Ale...
Wieczorem rozrywka. Kocert poezji śpiewanej w Bibliotece w wykonaniu Jacka Kowalczewskiego. Znamy się jako drogowcy, mamy podobne pasje: pisanie wierszy i muzyka. Tylko, że Jacek śpiewa, a ja słucham. Głównie śpiewa o Radomiu. Nazywam go radomskim bardem. "Publicznie" zauważył, że przyszłam na jego koncert.
Dziś nie mogłam się urwać z pracy. Małżonek narzeka, że go bolą plecy, ale nie wybiera się do lekarza. Nie chciał także Ibupromu, którego ja używam. Inaczej mu pomóc nie mogę, bo kompletnie się nie znam. A to błąd, bo żony to powinny wszystko umieć zrobić i na wszystkim się znać i jeszcze być do tego oddanymi osobistymi pielęgniarkami. Tylko, że to nie ja. Przesiedziało więc chłopisko prawie cały dzień na zapleczu w fotelu. Nie odzywałam się na temat, bo jeszcze pomyślałby, że jestem zołza. Odkąd mamy się trochę na pieńku, staram się mu niczego nie nakazywać. Robię swoje, a on niech robi swoje. Może ma "kryzys ego" i musi go sam strawić?
Po ostatnim deszczu stolik grzybek znów zwichrował się. Jednak musiałam go przykryć obrusem.
Dostałam od Ewy żabkę. Też ją przyniosłam i wrzuciłam do stawiku.
W WC zawiesiłam świeże zioła, żeby pachniały. Zobaczymy, jak zdadzą egzamin na dezodoranta.
Na jutrzejszy obiad wzięłam warzyw i ukwaszonych w kamiennym garnku ogórków.
Już dni są coraz krótsze. Wróciłam o 21,oo - ściemniało się.
Popadało fest. Wszystko mokre, z plewienia nici. Ale żebym zrezygnowała dziś z działeczki?
No skądże. Zrobiłam sobie kawę z grilla. Pokręciłam się, a potem zabrałam się za "meblowanie" mojego WC. Kilka dni temu poprosiłam budowlańcóww, którzy ocieplają blok na Cichej o puste wiaderko po farbie. Jest owalne i dość spore. A co najważniejsze, jak przymierzyłam, akurat mieści się pod klapę siedziska. Dobrze je wyszorowałam. Grubym drutem w ogniu nad grillem zrobiłam sporo dziur na dnie wiaderka, żeby co rzadkie szybko uciekło, a co gęstsze zostawało i będzie zasypywane suchym piaskiem. Postawiłam też małe plastykowe wiadereczko z małą szufeleczką (kiedyś bawiły się nim moje dziewczynki). Nasypałam dużo piasku. Działka piaskiem stoi, więc go na pewno nie zabraknie. Wystarczy głębiej sięgnąć łopatą, a już jest kopalnia piachu. Tak więc od dziś można moje WC używać. Przes serduszko w drzwiach widok na działeczkę sąsiada i na drogę.
Do domu wróciłam dość późno z bukietem małych cynii.
Po drodze mijałam młodzież, rozmawiali głośno o gumach do rzucia, jak się zdążyłam zorientować. Na początku to nawet trochę się ich bałam, ale oni "hurtem" mi się ukłonili, a jeden z nich "pochwalił się" na głos: <znam panią>. Zaskoczył mnie. Może i zna, a może tylko tak sobie powiedział. Żartownisie. Miałam się nie odezwać? A jak rzeczywiście jeden z nich jest moim czytelnikiem? Na wszelki wypadek odkłoniłam się i uśmiechając się ogólnie do nich powiedziałam:<skoro o gumach do żucia mowa, to wątek o niej jest świetnie pokazany w "Przygodach Tomka Soyera", właśnie leci w teatrze>. Nic mi innego mi do głowy nie przyszło. Na wszelki wypadek na odpowiedź nie czekałam. Oni też nie zatrzymywali się.
"Muchozol" trochę zadziałał. Nawet sporo trupów leżało na betonie werandki. Ale kręciły się nadal i wyłaziły ze szpar. Musiałam "zabieg" powtórzyć.
Tymczasem plewienie i plewienie. Pogoda sprzyja. Także na humor mojego sąsiada - pana Józia. Chciał mnie poczęstować swoim winkiem, ale odmówiłam. Nie sądzę, aby to była dobra propozycja.
Po pracy małżonek dołączył, żeby dokończyć dzieło ze stolikiem. Trzeba będzie go jednak przykryć folią, bo po każdym deszczu, na zmianę ze słońcem rozsycha się. Może folią będzie lepiej?
Dziś w nocy spadł deszcz. W ciągu dnia też padało. Od kilku dni zapowiadali, aż nareszcie..
No i zaczęły też natychmiast rosnąć chwasty. Czeka mnie kolejne, chyba już szóste plewienie. Ale to nie to co pierwsze, w zasadzie taka mała rehabilitacja. Właściwie to już prawie nie biorę Ibupromu Max. Inna sprawa, że ostatnio to nie pracuję tak ciężko.
Dzis dużo wcześniej wyrwałam się ze sklepu. Miałam dziś duży plan.
Z braku czasu kolacja dziś z grilla. Zrobiłam działkowe leczo i herbatę. Fajnie się gotuje na grillu.
Na kolację załapał się sąsiad. Dopokąd nie wróci jego żona, mamy go jakby pod opieką. Dzisiaj tłukł osy, które ciągle skądś wyłażą. Sa różne. Nawet niektóre to mają jakieś długie nogi. Na odchodne spryskałam cały daszek "Muchozolem". Było juz późno, osy poszły spać. Nie obawiałam się, że mnie zaatakują. Jednak na wszelki wypadek uciekałam bardzo szybko.
Do kolacji po pracy także dołączył do kolacji. Nawet panom smakowało.
Miało padać, ale nie padało, więc musiałam uruchomić węża.
Poza tym nie miałam nastroju do innej pracy. Gdy problemy przyjaciół stają się naszymi problemami, nic nie jest w stanie ucieszyć serca. Tak i dziś jest ze mną i z moim Koperkowem.
Przed wieczorem podjechał sąsiad. Żona z córką są w Warszawie. Nie chciał być sam. Miałam więc z kim wracać do domu. Smutny dzień.
sobota, 31 marca 2018
Licznik odwiedzin: 68 906
« marzec » | ||||||
pn | wt | śr | cz | pt | sb | nd |
---|---|---|---|---|---|---|
01 | 02 | 03 | 04 | |||
05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 |
12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 |
19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 |
------Koperkowo--------- świat zamknięty w czterech --------arach ---------------- a zachwytu co niemiara
Wpisz szukaną frazę i kliknij Szukaj:
Wpisz swój adres e-mail aby otrzymywać info o nowym wpisie: