Pogoda mi dopisuje. Działeczka sama się podlewa, bo pada deszcz. A ja sprzątam mieszkanie. Dziś ogarnęłam balkon. Wróble tak się zadomowiły w mojej winorośli, tak brudzą, że trzeba regularnie po nich sprzątać. Ale za to, wdzięczne, codziennie skoro świt budzą nas swoim ćwierkaniem.
Do ogrodu dziś zajrzałam tylko na krótko. Podlałam w szklarence warzywa i zdałam kronikę prezesowi. Nie jest to arcydzieło, ale jest potrzebna na dożynki wojewódzkie. A zrobiłam ją można rzec ekspresem. Uffff.
Zabrałam się za sprzątanie Sobótkowa, czyli mojego mieszkania. Ma być gruntownie, jak niektórzy na Boże Narodzenie, czy Wielkanoc. Sprzątam tak tylko raz na rok, bo odkąd mam sklepik, brakuje mi czasu na większe porządki. Między innymi po to też wzięłam urlop.
Ale oczywiście o Koperkowie nie zapominam. Po obiedzie poszłam, żeby podlać ogóreczki w szklarence, a potem zabrałam się za kronikę działkową. Nawet fajnie wyszła. Jest oryginalna. Żeby tylko nie zaginęła. Kiedyś prowadziłam kronikę firmową, lecz gdy odeszłam z pracy zaniechano jej dalszego prowadzenia. Potem zapomniano. Gdzieś zaginęła. Kaligrafowałam tekst pismem gotyckim. Pisałam redisówką tuszem kreślarskim czarnym. Dużo pracy w nią włożyłam. Szkoda, że zaginęła.
Po wczorajszej harówce dziś odpoczywam. Zaplanowałam na wczoraj zrobić wokół oczka rabatę kwiatową z rollborderów. Dobrze, że przyjechał małżonek, bo nie skończyłabym. A roboty było sporo i stresu też, bo już na początku mojej pracy wylała mi się prawie połowa puszki pokostu i musiałam bardzo oszczędnie smarować, ale jakoś wszystkie deseczki wypokostowałam. Oczywiście małżonkowi powiedziałam co się stało. Na szczęście nie komentował. Tak więc wspólnie wkopaliśmy te rollbordery. Zbywające kamienie przeniosłam do "kamieniołomu" pod winoroślą. Obcięłam nadmiar folii, żeby uzyskać większe pole do popisu na rabatkę. Potem nanieśliśmy ziemi. Ponasadzałam kwiatów na razie na chybił-trafił, czyli bez planu. I oczko już wygląda inaczej. Jest dostęp do niego ze wszystkich stron. Podoba mi się.
Zebrałam wczoraj pierwsze większe plony. Pokazały się pierwsze gruntowe ogórki, cukinia. Cały czas jemy już moją cebulę. Zebrałam bób (ok. 2 kg) i już jest zjedzony. Smaczniejszy od białego był fioletowy. Niestety, i w tym roku nie wyszły truskawki. Chyba muszę im zmienić lokal.
Podlałam także nawozem cały warzywnik. To wszystko zrobiłam wczoraj. Wróciłam do domu bardzo zmęczona, ale to przyjemne zmęczenie.
Dziś odpoczywam i odstresowuję się po telefonie do mamy. Z mamy pamięcią coraz gorzej. Chce wychodzić, bo uważa, że już najwyższy czas zajrzeć do pszczół i do ogrodu. Tymczasem już dawno pszczół nie ma, ogrodu także, ale do mamy to nie dociera. Skarży się na siostrę, że jej nie pozwala wychodzić z domu, że ją zamyka na klucz. A siostra po prostu boi się, że jak wyjdzie to może nie wrócić, bo już parę razy ją sprawdziła. Dobrze, że jeszcze pamięta jak się nazywa.
Ciężko jest siostrze, ja ją rozumiem, ale nie chce mamy oddać. Co znaczy siła mamusinej emerytury. I tak szarpią sobie nerwy wzajemnie.
Sama dziś byłam ze swoim Koperkowem. Pohamakowałam sobie ponad dwie godziny, nawet drzemkę złapałam, co mi się raczej nie zdarza w ciągu dnia. Wysłuchałam wszystkich koncertów ptaków (dziś pan Józio nie włączał Radia Maryja). Było bardzo przyjemnie.
Sąsiedzi boczni dziś mieli jakiegoś gościa. Głośno rozmawiali. Chyba będą sprzedawać swoją działkę. Powiedziałam o tym mojemu małżonkowi, nawet był gotów przystąpić do rozmów. Ale mnie ich działka nie interesuje, jeśli - to tylna, tylko że właściciele na razie zrezygnowali ze sprzedaży. Obiecali, że w pierwszej kolejności mnie poinformują, gdy zdecydują się na sprzedaż.
Coraz głośniej mówi się o uwłaszczeniu działek. Tylko na razie nie wiadomo jak tę żabę zjeść, bo sprawy prawne są zbyt skomplikowane. A może nie będzie żadnych uwłaszczeń. Przecież na świecie takie ogrody także funkcjonują. Poczekamy, zobaczymy.
Monika wróciła z Niemiec. Zaproponowali jej funkcję menedżera w jakimś zadaniu, ale ona widziałaby się raczej pracownikiem. Ma przemyśleć i dać odpowiedź, ale najprawdopodobniej zrezygnuje z ich propozycji.
A ja od jutra idę na urlop!!! Mam bardzo duże plany. Żeby tylko udało się je zrealizować...
Dziś gościłam w moim pietruszkowym Koperkowie panią Sylwię, moją zaprzyjaźnioną klientkę. Pojechałam z nią prosto z pracy "siódemką". Ugościłam ją sałatką z sałat i kawą z grilla. Zrobiłyśmy także niespodziankę Hani, jej uczennicy. Bardzo sympatyczne popołudnie.
Zadzwoniłam do Technikum Ochrony Środowiska, którego Monika jest pierwszą absolwentką, żeby poinformować szkołę o wczorajszym wydarzeniu. Ucieszyli się z informacji. To pierwszy doktorat w historii tej szkoły. A dziś Monika poleciała do Niemiec na rozmowę o pracy. Niemcy fundują i przelot, i noclegi. Ach, ta Monika! A wydaje się, że jeszcze tak niedawno mówiła, że nie chce iść do pierwszej klasy, bo woli siedzieć w domu niż się uczyć, i że ona to nie Anka - piątek nam znosić nie będzie. Tymczasem ciągle nas nakręca i ciągle dostarcza nam nowych emocji. Jesteśmy z niej bardzo dumni.
Od poniedziałku planuję sobie urlop. Dziś dokupiłam w E.Leclerku rollborderów. Będzie razem 10,5 mb. Koszt wszystkich 42 zł. Trochę sporo, ale nie widzę lepszego i tańszego rozwiązania, chyba że odwrócone butelki po wodzie. ale z kolei te niezbyt estetycznie wyglądają.
Monika obroniła pracę doktorską. Co za przeżycie!
Do Warszawy pojechaliśmy busem. Ania dojechała z Częstochowy z warsztatów pociągiem. Dorotka na rowerze. W Warszawie trwają roboty drogowe, torowiska rozkopane i czasem łatwiej i szybciej dojechać na rowerze. Tyle, że padał deszcz i zmokła jak kura. Co znaczy młodzieńcza fantazja. Ja bym pewnie już złapała grypę.
Wszystko miało się rozpocząć o godz. 9. Wydział Moniki jest na ul. Polnej - po przeciwnej stronie domów studenckich: "Riviera" i "Mikrus". W "Mikrusie" mieszkałam na I roku studiów. W tamtym czasie teren ten był zajęty głównie przez bazar "Na Polnej". Dziś stoi tam wielki gmach Wydziału Inżynierii Chemicznej i Procesowej. Rzeczywistość zmienia się na naszych oczach.
Otworzono salę wykładową. Powoli zeszli się goście, profesorowie, recenzenci, dziekani i znajomi. W tym dniu broniły się jeszcze dwie osoby z jej wydziału. Monika pierwsza. Wprowadzenie, wykład Moniki, recenzje profesorów, zapytania - trwały w sumie około godziny. Potem ogłoszono przerwę na część tajną, czyli na obrady Rady Wydziału i ocenę pracy doktorskiej. Myśleliśmy, że mamy wyjść - tymczasem to Rada Wydziału wyszła. Imponujący był jej powrót. Sami panowie. Ustawili się przy ścianie wzdłuż schodów, każdy na jednym stopniu, tworząc szpaler. A wchodzili pojedynczo, zajmując coraz wyższe miejsca od dołu do góry auli. Wszyscy'śmy wstali, gdy oni wchodzili. Następnie głos zabrał dziekan wydziału. Ogłosił w imieniu Rady Wydziału, że praca doktorska została przyjęta i że Monikę włącza się do grona doktorów na wydziale. Były brawa i pierwsze gratulacje ze strony grona profesorów. Następne gratulacje były od Rady Wydziału. I tak jak weszli tak i zeszli z tych schodów, kolejno podchodząc do Moniki z gratulacjami. Aż szpaler się zsunął. Wtedy podeszli jej przyjaciele, koledzy z pracy i na końcu my (rodzina). Niesamowita, widowiskowa wręcz organizacja. Niezapomniane przeżycie, ogromne wrażenie - szczególnie dla rodziców. Po tych emocjach była dłuższa przerwa, po której miała odbyć się kolejna obrona. Monika zaprosiła nas do swojego gabinetu. Posiedzieliśmy chwilę. Pogadaliśmy. Monika wróciła z powrotem na aulę na kolejne obrony, a my z córkami poszliśmy na "oblanie" jej doktoratu.
Do Radomia wróciliśmy późnym popołudniem, ale jeszcze zdążyłam wdepnąć na chwilkę na działeczkę po zieleninę i pierwsze gruntowe ogóreczki na okolicznościową kolacyjkę, na którą zaprosiliśmy także sąsiadów. A było o czym porozmawiać i przy czym także. Oj było.
Dziś było Jana - teścia imieniny i jak co roku okolicznościowy obiad. Garnitur gości nieco nam się powiększył, bo przyjechała teścia prawnuczka. Na razie ma niecałe 2 miesiące, więc za stołem nie siedziała i zajmowali się nią jej rodzice, ale w przyszłości może będzie stałym gościem. Może. Problemów z obsługą gości nie miałam żadnych, jako że warsztat do organizowania imprez rodzinnych mam opanowany. Ćwiczę go już ponad trzydzieści lat - najpierw jako pomocnik teściowej, teraz w z pomocą małżonka i córek. Idzie nam całkiem fajnie. Żartujemy sobie nawet, że już możemy się "wynajmować".
Późne popołudnie już miałam wolne i pojechałam sobie na działeczkę. Wstąpiłam na krótko, bo tylko po prezent imieninowy dla drugiego solenizanta, sąsiada. Zaniosłam mu ze swojego ogrodu siatkę zieleniny i różę. Posiedzieliśmy chwilę przy lampce wina.
Jutro odpoczywam, bo we wtorek jedziemy z małżonkiem do Warszawy. Monika będzie broniła swojej pracy doktorskiej.
Pracowita sobota. Najpierw festyn rodzinny na Zamłyniu. Czytałam dzieciom "Baśń o białych liliach". Z czytaniem było trochę zamieszania, bo ledwo zaczęliśmy przerabiać "lekturę", zaczął padać deszcz. Przeniosłam się więc ze swoimi słuchaczami pod ścianę plebanii. Nie wszystkim chciało się iść za mną, ale 14 dzieci wytrwało deszczowe czytanie i dwie starsze kobiety. W nagrodę otrzymali ode mnie po baśni, a aktywniejsi słuchacze jeszcze po losie na loterię. Miło było usłyszeć ciepłe słowa od starszych słuchaczy.
Po festynie pojechałam do E.Leclerka z zamiarem kupienia rolborderów.. Chcę nimi wyprowadzić rabatkę kwiatową wokół oczka. Już mam wizję. Dzisiaj kupiłam 2 szt (długości 1,5m) po 6 zł. Powoli będę uzupełniać. Kupiłam także z przeceny po złotówce maliny i czarną porzeczkę. Czy to wszystko się przyjmie?
A na polu? Wyrwałam pozostałą rzodkiewkę i czarną rzepę, bo poszły już w nasiona.
Jutro teścia imieniny. Będzie imprezka. Ja będę główną kucharką. Właśnie przygotowałam ze swojego ogrodu miednicę różnych gatunków sałat (prezent dla teścia).
Dziś podano oficjalne wyniki konkursu na projekt szkoły muzycznej. Wygrał projekt pana Piotra Wypchło. Znam go osobiście, bo to syn mojej klientki. Jest on autorem projektu kościoła na Plantach. To jego praca dyplomowa - prezent dla parafii. Wielki prezent. Proboszcz parafii powiedział mu w tamtym czasie, że takie prezenty owocują. I proszę, jak zaowocował.
Mój prezent dla parafii, choć niewielki (wiersz "Jezu, Chryste z krzyżem na ścianie z kamieni...") też daje swoje owoce, dzięki nim mój sklepik funkcjonuje.
Wracając do pana Wypchło - na temat projektu szkoły muzycznej rozmawialiśmy, jak już został wybudowany kościół. Prosiłam wtedy go, czy by nie zechciał włączyć się do pracy na rzecz stowarzyszenia muzycznego. Byliśmy wtedy na etapie koncepcji szkoły. Może by zorganizował pośród architektów radomskich konkurs na wizję architektoniczną szkoły. Ale jakoś tematu nie wziął - czymś się wykręcił. A tu proszę. Temat sam do niego wrócił. Zaraz wysłałam do niego SMS-a z gratulacjami. Niedługo po ogłoszeniu wyników zadzwoniła do mnie "Gazeta", co dalej ze stowarzyszeniem. Powiedziałam, że dom to nie tyko mury i że działać będziemy nadal.
Wieczorem odbył się I Konkurs Piosenki o Radomiu - Wróbel 2007. Zgłosiły się tylko dwie prace i obydwie dostały nagrody pieniężne. Publiczność wybrała "Nagrodę Publiczności". Otrzymali ją Paweł Mosiołek (tekst i śpiew) i Michał Szlachcic (muzyka). Wszyscy uczestnicy konkursu otrzymali także dyplomy. Może następny konkurs będzie liczniejszy, bo idea ciekawa. To pomysł Jacka Kowalczewskiego, radomskiego barda, sympatyka "Szuflady" i mojego kolegi, także drogowca po fachu. Fajnie jest mieć takich przyjaciół jak Jacek, a mam ich wielu. Są moim niezwykłym majątkiem.
sobota, 31 marca 2018
Licznik odwiedzin: 68 906
« marzec » | ||||||
pn | wt | śr | cz | pt | sb | nd |
---|---|---|---|---|---|---|
01 | 02 | 03 | 04 | |||
05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 |
12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 |
19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 |
------Koperkowo--------- świat zamknięty w czterech --------arach ---------------- a zachwytu co niemiara
Wpisz szukaną frazę i kliknij Szukaj:
Wpisz swój adres e-mail aby otrzymywać info o nowym wpisie: