Od dziś sklepik zamknięty. Obowiązkowy roczny remanent - stan magazynowy na dzień 31.12. Kiedyś robiliśmy go przed końcem roku starego. Od kilku lat robimy go od początku roku nowego. Końcówka roku to sylwester. Klientki czasem potrzebują zrobić pilne zakupy, jak kosmetyki, czy rajstopy. To jakby dodatkowy obrót. Po sylwestrze już spokojnie, ruch znacznie mniejszy.
Jak co rok najwolniejszy jest pierwszy dzień. Zwykle przebimbany, bo a to to, a to tamto jest do zrobienia. I tak było dzisiaj. Do południa zeszło z zeszytem "Szuflady". Przygotowałyśmy go z Wiesią. Kserowałyśmy, składałyśmy, zszywałyśmy.
Po obiedzie małżonek przywiózł z domu komputer. Zanim przysposobiłam go do remanentu, też zeszło. Ale remanent ruszył.
Wieczorem zadzwoniłam do Moniki, dowiedzieć się, jak się czuje po wczorajszej przykrej przygodzie. Jest nadal zdenerwowana, ale wzięła się w garść, pozbierała się i powoli zaczyna odtwarzać dokumenty.
Jaki Nowy Rok, taki cały rok.
Na obiad dojechała Ania. Po obiedzie wyjechała Monika. Dorotka została w Warszawie.
I tak to już jest od ponad dziesięciu lat, odkąd zaczęły się ich studia. Przyjeżdżają i wyjeżdżają. Przyjeżdżają i wyjeżdżają...
Dziś na obiad ugotowałam rosół z kury z makaronem gniecionym własnoręcznie i kotlet mielony z ziemniaczkami i buraczkami zasmażanymi. Postarałam się.
Na poobiedzie zaplanowałam skończyć protokół "Szuflady", posprzątać w akwarium, "pogotować" w kociołku ściereczki i przesadzić paprotkę. I chyba przesadziłam z tymi planami.
A wszystko to przez ten komputer. Tak mnie wciągnął, że kociołek wykipiał na podłogę. Wylało się może z 5 litrów wody. I znów zmoczyły się nóżki szafek kuchennych. Po dzisiejszym zalaniu, to tak spuchły, że może powinnam zacząć myśleć o remoncie całej kuchni. Ma już 18 lat - wysłużyła się. Niektóre moje koleżanki w tym czasie już dwukrotnie wymieniły meble kuchenne, a u mnie od początku te same, drewniano-boazeryjne. Tylko skąd na nie wziąć pieniądze?
Ale wracając do dzisiejszych planów: sprawozdanie skończyłam, ściereczki się wygotowały, akwarium jakoś tam posprzątałam, ale z paprotką nie wyszło. Nawet nie zdążyłam podlać swojej oranżerii. Wszystko szło jak pod górkę. Na dodatek rozbolał mi się krzyż. Musiałam szybko kończyć swoje plany, wziąć Ibuprom Max i położyć się. Jednak wizyta u ginekologa chyba nieunikniona, choć cytologia wyszła dobrze.
Na zakończenie dnia telefon od Moniki, że została okradziona. Zorientowała się już w domu.
Skradziono jej z plecaka portfel z dokumentami. Nie wiedziała czy w pociągu, czy w tramwaju.
Jest załamana, bo kończą się jej pieniądze stypendialne, pracy jeszcze nie znalazła, a tu czeka ją taki duży wydatek. No i ten stres. No cóż. Życie jest nauką. Może na przyszłość będzie ostrożniejsza. Tylko żeby teraz jakoś wzięła się w garść i poradziła sobie z tym wszystkim.
A tak było sympatycznie, że przyjechała do nas...
No i tak mi się zaczął 2007 rok.
Dziś była szczególna niedziela. Refleksyjna. 32 rocznica mojego małżeństwa. Można by było osobną książkę napisać. Może kiedyś...
Nadal nie ma zimy. Dziś obiad zrobiłam wcześniej, żeby pójść z małżonkiem na poobiedni spacer do mojego Koperkowa. Nie przesiedzieć tak "ważnego" dla nas dnia w domu. No i udało mi się. Nawet zabrałam ze sobą termos gorącej kawy. Wypiliśmy ją na werandce. Smakowała wyjątkowo.
Potem "wsadziłam" go do "siódemki". Pojechał do ojca, a ja wróciłam do domu.
Zabrałam się za roczne sprawozdanie z działalności "Szuflady". Chcę je przedstawić na rocznicowym spotkaniu w styczniu. Rokrocznie to robię. To duża praca, ale jakoś sobie radzę.
Wieczorem przyjechała Monika. Siostry poszły na sylwestra do "dziekanki", a jej się nie chciało. Wsiadła więc w pociąg i przyjechała do rodziców. Zorganizowałyśmy sobie fajną kolacyjkę z winkiem (Monika nie pije wódki - nie lubi jej ). Potem dołączył do nas małżonek. Wrócił z pięcioma herbacianymi różami, z podziękowaniem za 32 lata małżeństwa i z prośbą o dalsze. Obydwoje wiemy, że to nie takie proste. Ale 2007 rok przywitaliśmy z nadzieją, że nie będzie gorszy. Z życzeniami przede wszystkim zdrowia, bo z tym ostatnio trochę gorzej. On narzeka na kolana, ja na swój kręgosłup. Kto wie co jeszcze może się dołączyć. Ostatnio mam jakieś dziwne plamienia. Pobolewa mnie dół brzucha. Czy to objaw choroby, czy tylko menopauzy. Może do wiosny wszystko minie. Wiosna - to praca na działce. Świeże powietrze. Ostatnio założyłam na swojej stronie zakładkę "Godów - Ziemia Obiecana". Nanoszę na nią zdjęcia z działeczki. Uwielbiam zachwycać się swoją pracą.
Fajne są wolne soboty. Mogę wstawać później, poleżeć sobie, poleniuchować. Ale ja wolę wstać normalnie, czasem nawet przed budzikiem, żeby mieć dłuższy dzień, żeby pozachwycać się tą jego "wolnością". Dziś Wiesia przyszła przed ósmą, miałyśmy więc sporo czasu na korektę zeszytu "Szuflady". Nawet udało się nam wydrukować jeden egzemplarz "matkę". Ani komputer, ani drukarka nie "fikały". Skończyłyśmy pracę po godz.14,oo.
Na obiad był jeszcze świąteczny bigos. Po obiedzie jeszcze zdążyłam polecieć na godzinkę na działeczkę, sprawdzić czy wszystko jest na miejscu i przy okazji zanieść kompost. Jak wracałam już robiło się ciemno. Śniegu nadal nie ma. Oczko przymarzło. Styropian położony na wodzie też przymarzł, ale sprawdziłam, że pod styropianem lodu nie ma. Musiałam znów zrobić przerębel, żeby rybkom dać jeść.
Teraz na działkach jest jakoś tak dziwnie. Jest smutno, cicho i pusto. Jak się tak stanie na środku, na tym pustym polu i rozejrzy się dookoła, a nie ma nikogo, to się odnosi wrażenie, że jest się dużym suchym badylem w ciasnej doniczce. Nie wiem skąd mi przyszło takie porównanie.
Wieczorem przyszli sąsiedzi. "Poświętowaliśmy" naszą jutrzejszą rocznicę ślubu.
A ze świata. Dziś powieszono dyktatora Iraku - Saddama Hussein'a. Dla jednych był bohaterem, dla innych zdrajcą. Tak to już jest z bardzo wielką polityką.
Polska także wpisała się w amerykańsko - iracki konflikt. Opinia publiczna była wtedy bardzo podzielona. Polacy nie widzieli sensu naszego tam udziału. Tym bardziej, że wielkie mocarstwa: Francja, Niemcy, Turcja, nawet Rosja potępiły inwazję. Jednak tak zadecydował ówczesny prezydent: Aleksander Kwaśniewski. Do dziś Kaczyńscy (Lech-prezydent i Jarosław- premier) tej polityki nie zmienili.
Konflikt rozpoczął się 20 marca 2003 roku. Tydzień później napisałam:
„ZNIKAJĄCY PUNKT” *
trzydzieści lat temu
na białym ekranie
za kierownicą sportowego dodge’a challengera
z silnikiem wielkiej mocy
Kowalski
uciekał
przed policyjnym pościgiem
pamiętam
napięcie na sali
i kciuki
za Kowalskiego
dzisiaj
na srebrnym ekranie
Irak
...
i moje kciuki
Radom, 27.03.2003 r.
* „Znikający punkt” słynny film Richarda Sarafiana z 1971 roku. Bohater filmu nazywa się Kowalski (Barry Newman); jest weteranem wojny wietnamskiej, eks-policjantem , eks-kierowcą wyścigowym – zarabia na życie dostawą zamówionych przez klientów samochodów. Zakłada się, że trasę Denver – San Francisco (2 000 km) pokona w 15 godz. Rusza w drogę na pełnym gazie, łamiąc przepisy drogowe. Uchodzi policyjnym pościgom, zyskując złudzenie krótkiej- ale wolności..
Powodem konfliktu było rzekome posiadanie przez Irak arsenału broni masowego rażenia. Amerykanie wkroczyli, żeby znaleźć tę broń.Stąd to moje porównanie tych dwóch "wyścigów" .
Żeby tylko ta egzekucja nie wywołała zawieruchy na świecie i w Polsce.
Kończy się rok. Trzy ostanie dni w pracy były spokojne. Obiadów specjalnie nie gotowałam, bo trzeba było dojeść resztki świąteczne. Dziś tylko zrobiłam zupę pomidorową z makaronem, żeby trochę odświeżyć menu.
Dziś skończyłam przepisywanie wierszy "Szuflady". Jutro ma przyjść Wiesia, mamy je jeszcze raz wspólnie przejrzeć, zanim wydrukuję je na papierze. Będzie to już czwarty zeszyt "Szuflady".
Córki wyjechały do Warszawy: Monika we środę, Dorotka wczoraj, Ania dzisiaj. Dorotka ma problem z nadgarstkami. Była u lekarza, prawdopodobnie jest to cieśnia nadgarstka. Mogła ręce nadwyrężyć pracą na komputerze i grą na skrzypcach. Ma zrobić specjalistyczne badania, może wystarczy rehabilitacja. Mamy więc kłopot.
I po świętach. Cztery dni wolnego - dobry wypoczynek. Goście dopisali. Smaczne jedzonko. Będzie co wspominać. Dziś jeszcze przed obiadem przespacerowałam się na działeczkę z kompostem. W nocy było trochę mrozu, że nawet oczko przymarzło. Ale udało mi się jeszcze zrobić przerębel i wrzucić rybkom trochę jedzenia. Woda w oczku pod lodem jest bardzo czysta. Powietrze mroźne, zdrowe. Zrobiłam trochę zdjęć.
Wstałam o siódmej. Tak mam ustawiony budzik do pracy, więc i dziś mnie obudził. Wszyscy jeszcze śpią. Jest bardzo cicho. Lubię tę ciszę. Delektuję się nią przede wszystkim w emeryckie soboty. Kiedy małżonek już wyjdzie do pracy, ja robię sobie poranną kawę i piszę dzienniki.
W tym roku wigilię zorganizowaliśmy u teścia. Nie chciało się dziadkowi wdrapywać do nas na drugie piętro. Narzeka na kolana, ale laski jeszcze nie używa i trzyma się prosto. Ma apetyt. Spotyka się z kolegami na cotygodniowym brydżu. Codziennie jeździ do swoich kombatantów. Dopisuje mu pamięć i humor. Ma 86 lat. Tylko pozazdrościć. Ale w przyszłym roku, jak nic się nie zmieni, wigilia będzie u mnie. Obiecał mi małżonek.
Córkom w prezencie wydziergałam na drutach skarpetki. Wszystkie jednakowe w kolorze i w rozmiarze. Żeby trochę uatrakcyjnić prezent do każdej pary włożyłam po 50 złotych. Do jednej pary całą "pięćdziesiątkę", do drugiej dwie "dwudziestki" i jedną "dziesiątkę", a do trzeciej jedną "dwudziestkę" i trzy "dziesiątki". Ania wylosowała "drobne", Dorota "grube", Monika "po środku". Taka zabawa. Dziś obiad u mnie. Mają przyjechać goście z Warszawy. Na wieczór zapowiedziała się Basia, Ani przyjaciółka, a nasze "czwarte dziecko". W planie mam jeszcze dokończyć prezent imieninowy dla Ewy - skarpetki. Może jeszcze popracuję nad swoją stroną internetową. Jest Dorotka, mój doradca techniczny, może jeszcze czegoś mnie nauczy.
Jest ciepło i słonecznie, na balkonie kwitną bratki, śniegu nie widać, a jutro wigilia. Dobrze, że dziś wypadła mi sobota emerycka, czytaj wolna, bo mam sporo czasu na przygotowanie świąt.
Z rana na godzinkę wpadłam oczywiście na działeczkę, bo może niespodziewanie spadnie śnieg i zacznie się prawdziwa zima. Zaniosłam kompost, urwałam trochę zielonej pietruszki i rybkom dałam jeść. Sprawdziłam, jak spisuje się piwniczka. Wszystko jest w porządku. Zrobiłam też kilka zdjęć do swojej strony internetowej. Pokręciłam się, pozaglądałam tu i tam medytując nad swoim dziełem i gdyby nie popołudniowe zajęcia pewnie by zeszło mi z tym dłużej.
Wieczorem była wigilia w Kocham Radom. Był opłatek, wigilijny stół, życzenia i kolędy, które zabrzmiały wyjątkowo profesjonalnie. Okazało się bowiem, że kilkoro z nich śpiewa w chórach. Każdy czymś chciał ubogacić tę pierwszą wigilię. Ja do wigilii dołożyłam się plackami z dyni i dwoma wierszami: "Tamta choinka" i "Kolędnicy". Była bardzo młoda i miła atmosfera. Fajnie jest być "bocznym" obserwatorem. Żeby tylko nic się nie popsuło między nimi, żeby nie zabrakło im tego zapału, który dziś widziałam i żeby życzenia dziś składane spełniały się.
Choinkę ustroiłam późnym wieczorem. Bombki tradycyjnie te same zbierane przez lata od początku mojego małżeństwa. Najbardziej sobie cenię bombki jeszcze starsze, te które skrywają marzenia mojego małżonka, gdy był jeszcze małym chłopcem. Mam ich kilka. Cenię także pamiątkowe bombki i stroiki. Wśrod nich jest głowa aniołka, podarowana przez nianię moich dzieci. Ta pamięta jeszcze dawniejsze czasy. Nie wiem, czy kiedyś zdobędę się na inną choinkę - modną. Jeśli już, to może mniejszą, bo ta jest do sufitu.
Wczorajszą sobotę przesiedziałam nad stroną internetową. Ciągle ją modernizuję i ciągle nie to.
A klikanie czasu zabiera baaaardzo dużo, choć sam klik trwa zaledwie ułamek sekundy. Sporo czasu zajęło mi także przepisywanie wierszy "szufladowiczów" do wydania nowego zeszytu. Trochę to nudne zajęcie, więc szło opornie, ale plan wykonałam.
Za to dziś urzędowałam w Koperkowie. Konkretnie to grabiłam. Udało mi się obskoczyć całą działkę. Wszystkie liście złożyłam do kompostownika. Potem dojechał małżonek, żeby dopasować dekiel do piwniczki. Chyba będzie dobrze. Piwniczka super.
Ostatnio z mamą są problemy. Zaczyna zapominać. Dochodzi do nieporozumień między nią a siostrą. Także na tle finansowym. Obydwie mają emerytury. Zdawałoby się, że powinny żyć jak pączki w maśle. Tymczasem nie mogą związać końca z końcem. Po naszym ostatnim spotkaniu, po tym jak opowiedziałam o swojej działce, siostrze zamarzyła się budowa domku letniskowego. Zaczęła od ogrodzenia, na które wzięła kredyt. Gdybym wiedziała, że taki będzie skutek, to bym słowa nie pisnęła. Jakimś rozwiązaniem jest, by mama zamieszkała u mnie. Są warunki. Ale ona nie chce. Na razie.
Tydzień minął. Zimy nie widać. Trochę spadło śniegu z deszczem we wtorek, ale szybko się stopił i do końca tygodnia było przyzwoicie na dworze. Tydzień był nawet sympatyczny.
W poniedziałek byłam w Cerekwi jako jurorka IV konkursu recytatorskiego. Udział wzięło 31 dzieci. Wszyscy uczestnicy otrzymali ode mnie "Baśń o róży", a najlepsi otrzymali nagrody od dyrekcji szkoły.
Z "przetransportowaniem " mnie nie było problemu. Wszystko załatwiła szkoła. Nie musiałam zamykać sklepu, bo zastąpił mnie małżonek.
We wtorek wieczór w Resursie. Był finał fraszki o Radomiu i wieczór poetycki Wojciecha Pestki. W konkursie na fraszkę czworo "szufladowiczów" odebrało nagrody. Brawo! Przy okazji zaprosiłam do "Szuflady" jednego z wyróżnionych fraszkopisarzy. Co prawda 100% odpowiedzi jeszcze nie dostałam, ale liczę, że się spotkamy.
A dziś w szkole muzycznej odbył się koncert gitarowy Tomasza Spalińskiego. Współorganizatorem było także stowarzyszenie muzyczne.
Jutro sobota emerycka. Czyli sam na sam z sobą. Uwielbiam takie dni.
sobota, 31 marca 2018
Licznik odwiedzin: 68 906
« marzec » | ||||||
pn | wt | śr | cz | pt | sb | nd |
---|---|---|---|---|---|---|
01 | 02 | 03 | 04 | |||
05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 |
12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 |
19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 |
------Koperkowo--------- świat zamknięty w czterech --------arach ---------------- a zachwytu co niemiara
Wpisz szukaną frazę i kliknij Szukaj:
Wpisz swój adres e-mail aby otrzymywać info o nowym wpisie: