Dziś ja byłam w gościach. Po raz pierwszy poszłam zapłacić czynsz działkowy, działkowy gospodarz, pan Andrzej Czy, zbiera kasę. Od razu dostałam pokwitowanie: składka członkowska - 48 zł, ekwiwalent za prace społeczne-15, opłata za wodę - 20 zł. W stosunku do roku ubiegłego woda droższa o 5 zł i prace społeczne o 3 zł. Przy okazji zwiedziłam jego "posesję". Ależ dzieło, do pozazdroszczenia. Jak weszłam w jego warzywnik, to prawie mnie nie było widać. A trawniczek przystrzyżony na dywanik. Chodniki i chodniczki między zagonkami. No porządek, że sobie nie wyobrażałam takiego raju. Powiedział, że nawozi tylko "kurzakiem" i mnie tak radzi, bo jak używa sie obornika, to przychodzą krety i bardzo ryją. Ja na razie kretów u siebie nie widziałam, ale może dlatego że moja działka pewnie ostatnio w ogóle nie była nawożona niczym. Poza tym gospodarz mówił, że wcześnie sadził i teraz mocno podlewa, nie żałuje wody ani pracy. Przy okazji rozmawialiśmy o moim domku, że może będę potrzebowała jakiegoś majstra. Obiecał, że chętnie mi pomoże, bo i na naszych działkach jest kilku facetów co potrafią nawet stawiać domki, nie tylko
wyremontować. Nie powiem, dużo dał mi do myślenia.
Dziś tylko oplewiłam pasternak (mizernie wzeszedł) i podlałam konewką ogródek.
Dzisiejsza niedziela była bardzo ciepła i urocza. A ja od godz.11 na stanowisku, czyli plewienie ogródka za domkiem. Niewiele zostało, więc zdążyłam zanim nawiedzili mnie goście.
Najpierw małżonek, potem moi blokowi sąsiedzi: Iga z Januszem, a po nich dołączyła ich córka Eliza z mężem Tomkiem. Na koniec doszła Ania. Sąsiedzi w tym roku byli pierwszy raz. Dlatego też przywitałam ich zamiast kwiatkami białą rzodkiewką. Już urosła. Długie, białe jak sople lodu rzodkieweczki z zieloną natką przyciągały oczy i apetyt.
Zrobiliśmy kiełbaski z grilla, herbatę. Było piwko. Było bardzo gwarno i sympatycznie.
Tomek w ramach chęci pomocy podlał wężem cały ogród i zaczął kosić kosiarką trawę. Tak mu się to spodobało, że aż wjechał na moją polską łączkę w sadku. Niestety musiałam go zawrócić, bo nie chciałam, żeby z mojej łączki zrobił strzyżony trawnik.
Potem wszyscy goście rozjechali się, ale już umówiliśmy się na czwartek (Boże Ciało).
Na odchodne "rodziny" dostały po główce sałaty i po pęczku koperku.
Na koniec dnia udało się jeszcze małżonkowi umalować blat od stołu, a ja pozmywałam naczynia.
Dostałam tatarak do oczka. Od Ewy. Była gdzieś z wycieczką i o mnie pamiętała.
Ze sklepiku prosto na działeczkę, żeby czasu nie marnować. Zakończyłam drugą rundę plewienia. Zostały drobne poprawki. Od pani Krysi dostała flanc astrów (ona dostała od innej działkowiczki - tak to się u nas kręci). Później dojechał małżonek kontynuować malowanie altanki. Posklejane stołki i ławka trzymają się dobrze.
Pogoda zaczyna się rozkręcać. Niestety, tak jak wspomniałam, arbuzy zniknęły całkowicie. Pojedyncze ogórki jeszcze walczą. Chłody przetrzymała tylko cukinia i nawet zaczyna kwitnąć. Także pomidory w szklarence zaczynają kwitnąć.
Na jutro na obiad będzie znów szpinak. Do tego sałata i rzodkiewki. I to wszystko z mojej działeczki. Budujące.
Szpinak już ścięłam całkowicie nożyczkami, bo niedługo zacznie kwitnąć. Nawet ładnie wyrósł. Część pójdzie do zamrożenia. Będzie na 2 może 3 obiady.
Co do szpinaku. Podawali nam go w akademickich stołówkach z ziemniakami i z jakimś mięsem. Wyglądał nieapetycznie. Był jakiś rozpaćkany, rozmaślony, rozślimaczony, jak nie powiem co. Opinia, że ma dużo żelaza nie przekonywała do konsumpcji. Nie tylko ja, ale i wielu innych studentów odnosiliśmy talerze ze szpinakiem do kuchni. Kucharki już nawet nie reagowały na nasze miny. Ale szpinak podawały, jakby nam na przekór. Na wiele lat uczuliłam się na jego myśl. Do ubiegłej niedzieli. Zrobiłam go według "Dobrej Kuchni" wydawnictwa "Watra" z 1973r. To moja książka kucharska odkąd zostałam żoną i matką. Z niej także uczą się gotować moje córki. Monika i Ania to nawet sobie ją kupiły. Na Allegro, bo w księgarniach tego wydania już nie ma. Zapłaciły za nie jakieś kilka złotych, a na mojej jest cena 80 zł.
Jutro spróbuję go zrobić ze słodką śmietanką zamiast z mlekiem i dodać nieco więcej czosnku. My lubimy czosnek. Będzie gęściejszy. Zeszłoniedzielny smakował wszystkim. Może dlatego, że własnej produkcji.
W Wikipedii o szpinaku napisali:
Szpinak warzywny jest uprawiany i spożywany jako warzywo. Roślina pochodzi z terenów dawnej Persji, gdzie była uprawiana już przed dwoma tysiącami lat. Do Europy została sprowadzona najprawdopodobniej przez Arabów, którzy uprawiali szpinak w Hiszpanii w IX wieku. Rozpowszechnienie uprawy nastąpiło jednak dopiero w XVI wieku. W Polsce uprawiany jest obecnie na szeroką skalę, zarówno do spożycia w stanie świeżym, jak i do mrożenia. Szpinak zawiera wiele witamin, szczególnie A, z grupy B, PP i C. Ma też dużo przyswajalnego żelaza, manganu, magnezu, miedzi, wapnia, fosforu i jodu, a także niezbędnych makroelementów, takich jak sód, czy potas. Spożywanie nadmiaru szpinaku może jednak zwiększyć zawartość kwasu szczawiowego, a co za tym idzie szczawianu wapnia w organizmie. Dlatego najczęściej - aby ten niedobór wyrównać - szpinak (a także zupę szczawiową) podaje się z jajkiem. Aby zaś przyswoić z niego większą ilość żelaza - należy szpinak spożywać z roślinami bogatymi w witaminę C, jak choćby natka pietruszki. Przez kilkadziesiąt lat uważano, że szpinak zawiera bardzo duże ilości żelaza, jednak okazało się to pomyłką wynikającą z przesunięcia przecinka dziesiętnego o jedno miejsce w prawo. Rzeczywista zawartość tego pierwiastka jest stosunkowo duża, ale nie tak, jak bywa przedstawiana w popularnych poradnikach.
Zawartość kwasu szczawiowego w szpinaku utrudnia wchłanianie żelaza przez nasz organizm, jak również wchłanianie wapnia.
Mrożony i posiekany szpinak jest używany w akwarystyce jako dodatkowy pokarm dla akwariowych ryb roślinożernych.
Po drodze do ZUS (w związku z przejściem na emeryturę przyszło wezwanie o wypełnienie jeszcze jakiegoś druku) kupiłam sobie na pobliskim targu flance kapusty "kamiennej głowy" i papryki.
Posadziłam je na miejsce ogórków i arbuzów, bo chyba zmarzły, albo popełniłam jakiś inny błąd pielęgnacyjny. Zaczyna też coś złego dziać się z cebulą siewką i przepikowanymi koktajlowymi pomidorami. Rozmawiałam nawet na ten temat z panią Krysią przez siatkę. Powiedziała, że niby trochę się ociepliło, ale dla warzyw jednak jeszcze jest za zimno i dlatego wszystko tak nędznie rośnie. U niej także, co mnie "podbudowało".
Dokończyłam więc plewienie mioteł. I tym dzisiaj dowartościowałam się.
Pokazały się rybki. Było ich 6 sztuk. Wyszły dopiero na wieczór. Może rzeczywiście chowają się przed ptakami? A myśleliśmy, że je coś zjadło. Koty albo ptaki.
Nie było mnie dwa dni. W poniedziałek miałam w klubie Igrek moje Koło Poezji Nie-Odkrytej "Szuflada", a we wtorek konkurs plastyczny na ilustrację kolejnej mojej baśni - "Baśń o czarnym kocie". Obydwa spotkania bardzo udane.Wystroiłam się jak na zdjęciu.
Tymczasem moje Koperkowo zakwitło. Przychodzę po tych dwóch dniach przerwy, a tu kolorowo jak w bajce. Kwitną kwiaty, których nazw nie znam. Zieleń powoli pnie się do góry. Zaczyna się ocieplać. Ręce rwą się do pracy.
Zabrałam się za mietelnikowy żywopłot. Połowę udało mi się wyplewić, drugą zostawiłam na jutro. Oczywiście podlałam cały ogród i warzywa w szklarence. Dwie godziny minęło szybko. Jeszcze urwałam Ewie kopru i sałatę. Ucieszy się, bo u niej sałatę bardzo zjadają jakieś ślimaki.
Zimno i mało ludzi na działkach. Święto Ludowe - Zielone Świątki. Więc i ja dziś nie plewiłam, tylko sprzątałam w domku i w schowku. Umyłam zostawioną przez poprzednią gospodynię szafkę, stół, podłogi. Uprałam firaneczki. No i przewietrzyłam cały domek.
Później dojechał małżonek, posklejał stołeczki pani Grażyny (niektóre z nich wymagały naprawy), a ja przepikowywałam sałatę. Ładna wyrosła. Jedną wzięłam do domu. Moja sałata ma zupełnie inny smak. Przede wszystkim można się nią najeść. Jest gruba, mięsista i soczysta. Pachnie sałatą, a nie tylko wodą, jak sklepowe.
Rozmawiałam nawet o tym z tylnym sąsiadem. Dawno go nie widziałam. Przychodzi czasem na tygodniu, jak ja jestem w pracy, żeby choć podlać warzywnik. Ładne ma poletko truskawkowe. Ładny szczypior. Zauważa także moje tempo pracy i podziwia mnie, że taka ze mnie gospodyni. On jak był młody także dużo robił na działce. Teraz jest stary, schorowany, bo po zawale i już mu się tak nie chce, jak dawniej. Na dodatek żona rozchorowała się, a samemu nie bardzo chce się przyjeżdżać. Dorosłe i wykształcone dzieci mają swoje sprawy. Nie mają czasu na działkę rodziców. Zastanawia się nawet nad jej sprzedażą.
Widziałam dziś w kompostowniku ropuchę. Była stara, brzydka i brudna. W sumie urocza.
Na koniec dnia zrobiliśmy sobie grilla. No i po święcie.
Dzisiejszy dzień wycieczkowy. Ewa zorganizowała nam wypad nad Szabasówkę. Pojechaliśmy samochodem. W zamiarze było przywiezienie odpowiednich roślinek na moją "polską łączkę" i do oczka. Ewa jest przewodnikiem PTTK z kilkudziesięcioletnim doświadczeniem. Zna wszystkie zakamarki Ziemi Radomskiej. Wszystkie dziury, wszystkie bagienka. A jako biolog ubarwia wycieczki swoją wiedzą. Lekcja na żywo, jak trzeba. Powinnam zacząć uczyć się biologii. To wspaniałe znać tak przyrodę jak Ewa, łącznie z nazwami po łacinie.
A ja? Drzewa rozpoznaję raczej po liściach, po owocach już gorzej. Na dodatek tylko te podstawowe. Ptaki to niektóre po ubarwieniu rozpoznam, ale po głosie to już niekoniecznie. O roślinach to już lepiej się nie chwalić. No może dobrze znam te jadalne.
Aż wstyd się przyznać. Ze wsi, magister inżynier, a takie braki. Na nic, że byłam wzorową uczennicą w szkole podstawowej i w ogólniaku. Wszystko według powiedzenia "mięsień nie używany zanika". Tak samo i z wiedzą zdobytą prawie 40 lat temu. Po prostu zanikła. Dziś przywiezione kwiatki na moją łączkę to między innymi "fioletowe kwiatki niby storczyki" i trawa w różnych odcieniach. Ale także przywieźliśmy kaczeńców i polnych niezapominajek.
Fajnie, że Ewa wymyśliła taką wycieczkę. Po wycieczce Ewę odwieźliśmy do domu, a sami pojechaliśmy na działkę. Małżonek poprawiał kosiarką wczoraj skoszoną kosą trawę, bo mu nie podobał się efekt wczorajszej pracy, a ja nabytek wsadzałam w łączkę i do oczka. Na koniec zebrałam młodego szpinaku na jutrzejszy obiad i wróciliśmy do domu.
A wieczorem - mała wódeczka. Ani urodziny.
Udało się z tym sznurkiem i pomidory w szklarence są już podwiązane. Przepikowałam dziś aksamitki. Także posadziłam w wolne miejsca flance jakichś ziół, które dostałam od pani Krysi. Mówiła, że to na sałatkę, ale sama nie wie co za jedne, bo także dostała od kogoś.
Wyplewiłam dziś maliny i weszłam na północną stronę działki, za domkiem. Tutaj to mi zejdzie...
Tymczasem małżonek przywiózł starą kosę i skosił mi trawę na ulicach. Także spryskał drzewka odpowiednim opryskiem. Zna się na tym, bo jest sadownikiem. Może będzie tak trzymał...
Myślałam, że może dziś skończę podwiązywanie tych pomidorów, ale znowu ten sznurek. Już wyszło 5 motków, a jeszcze pewnie ze trzy będzie potrzeba. No może jutro.
Dziś przepikowałam pomidory koktajlowe, których nasienie dostałam jeszcze jesienią od Ewy. Ładnie wzeszły.
Sąsiadom piętro niżej przyniosłam kopru ze szklarni, a dla Ani na Dzień Dziecka kwiatki i sałatę.
Znowu wróciłam późnym wieczorem.
Dziś dowiedziałam się, że jako emerytka mogę jeździć komunikacją miejską na bilet ulgowy. Wyliczyłam, że zaoszczędzę ok. 30 zł miesięcznie. No po prostu, ta emerytura, to czysty zysk.
sobota, 31 marca 2018
Licznik odwiedzin: 68 906
« marzec » | ||||||
pn | wt | śr | cz | pt | sb | nd |
---|---|---|---|---|---|---|
01 | 02 | 03 | 04 | |||
05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 |
12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 |
19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 |
------Koperkowo--------- świat zamknięty w czterech --------arach ---------------- a zachwytu co niemiara
Wpisz szukaną frazę i kliknij Szukaj:
Wpisz swój adres e-mail aby otrzymywać info o nowym wpisie: