Bloog Wirtualna Polska
Są 1 279 323 bloogi | losowy blog | inne blogi | zaloguj się | załóż bloga
Kanał ATOM Kanał RSS

DZIAŁKOWE DOŻYNKI

niedziela, 15 września 2013 20:30

Kiedy powstały pierwsze ogrody działkowe w Polsce - trudno dzisiaj stwierdzić. Nawet najstarsi ludzie tego nie pamiętają.

Z całą pewnością można jednak powiedzieć, że historię naszego  ogrodu działkowego  rozpoczyna data 25 kwietnia 1978 roku. Wtedy to Wojewódzki Zarząd Pracowniczych Ogrodów Działkowych w Radomiu przekazał teren pod ogród dziesięciu radomskim zakładom pracy.  „Budochem” otrzymał 1 hektar ziemi; „Transbud” – 3 ha; „Techmatrans” – 1,7 ha; Chemiczna Spółdzielnia Pracy „Świt” – 0,14 ha; Spółdzielnia Pracy „Sport” – 0,5 ha; Wojewódzkie Przedsiębiorstwo Surowców Wtórnych – 1,0 ha; Radomskie Przedsiębiorstwo Surowców Przemysłu Drzewnego – 0,45 ha; Rejon Dróg Publicznych – 0,27 ha; Wojewódzki Urząd Telekomunikacyjny – 2,18 ha i Zakłady Metalowe – 3 ha. Ogród o powierzchni 13,32 ha podzielono na działki pracownicze. Na tym terenie powstały 254 działki. Obecnie jest ich 278. Powierzchnia działek to areał  od 300 do 400 m2. Ogród przyjął nazwę „Godów II”. Działkowcy tamtego czasu otrzymywali legitymacje członkowskie, które wystawiała Krajowa Rada Pracowniczych Ogrodów Działkowych przy Centralnej Radzie Związków Zawodowych. Ponadto musieli ukończyć specjalne szkolenie dla działkowców, które organizował Wojewódzki Zarząd Pracowniczych Ogrodów Działkowych. Dziś, jak wiemy, wystarczającym dokumentem jest umowa spisana pomiędzy Zarządem Ogrodu i nabywcą działki.

W 1980 roku pierwszy Zarząd podjął decyzję o nadaniu ogrodowi imienia.       I tak,  na okoliczność obchodów 35. rocznicy zakończenia Drugiej Wojny Światowej, Rodzinny Ogród Działkowy „Godów II” otrzymał imię XXXV – Lecia PRL. Od 2006 roku ogród używa nazwy Rodziny Ogród Działkowy  „Godów II” im. XXXV - Lecia…

… W urządzaniu ogrodu uczestniczyły różne radomskie zakłady pracy.

  1. 1.    Drogę dojazdową wraz z przepustem  zaprojektował i wybudował Rejon Dróg Publicznych
  2. 2.    Inwestorem ogrodzenia był „Inwestprojekt”
  3. 3.    Inwestorem budowy hydroforni, wodociągu i sieci energetycznej były  Zakłady Metalowe „Łucznik”
  4. 4.    Projekt sieci wodociągowej i energetycznej wykonał  „Techmatrans”

Dojazd do ogrodu – komunikacja miejska: autobusy nr 1,7,14, 6 i 23.

Obecnie z uwagi na prace wiązane z budową obwodnicy południowej znacznie pogorszyło się dojście do pętli na oś. Południe (autobusy 1,7,14). Mamy nadzieję, że wkrótce władze ten temat rozwiążą na korzyść nie tylko działkowców, ale także mieszkańców Godowa, Sołtykowa  i Trablic i zostanie wybudowana w ciągu ul. Krynickiej kładka dla pieszych.

Powyższy tekst to część poświęcona historii naszego ogrodu, którą  przedstawiłam na wczorajszych działkowych dożynkach. Właśnie obchodziliśmy 35-lecie naszego ROD-u. Dostaliśmy okolicznościowy puchar od Zarządu Okręgowego Polskiego Związku Działkowców, dyplom dla Ogrodu i dla Ogrodowego Zarządu. Również były złote, srebrne i brązowe odznaki „Zasłużony Działkowiec”.

14.09.2013 033.jpg

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Także i ja byłam odznaczona srebrną odznaką „Zasłużony Działkowiec”. Nasz Zarząd Ogrodu uhonorował wyróżniających się działkowców dyplomami. 

 14.09.2013 047.jpg

 

 

 

 

 

 

 

 

 

W działkowych dożynkach uczestniczyło ponad 90 osób. Była wspólna grochówka, kiełbaski z grilla, piwo, woda, soczki i ciasteczka. Dożynkowi goście ucztowali także w podzespołach. Nie brakowało muzyki i tańców. Pogoda dopisała. Będzie co wspominać. Choćby nawet to, że byłam starościną na tych dożynkach. Na pamiątkę tych dożynek podarowałam gościom „Baśń o maciejce”.

 

14.09.2013 061.jpg

A dziś od rana pada deszcz. Jest godz. 10:52, 14°C. Jestem na działeczce od piątkowego popołudnia. Teraz spokojnie odpoczywam.

Jutro miną dwa tygodnie, odkąd Pusia jest w nowym domu. Małżonek miał okazję obejrzeć Pusię na zdjęciach w telefonie komórkowym. Pozowała jak prawdziwa modelka. Myślę, że jest szczęśliwa.  


Podziel się
oceń
1
0

komentarze (0) | dodaj komentarz

SEN

niedziela, 08 września 2013 19:34

Godzina 11:30. Na dworze 17°C, w domku 15°C, na stryszku 24°C. Pierwszy weekend na działce bez Pusi. Przyjechałam więc sama - rowerem. Przy okazji sprawdziłam możliwość najbliższego przejścia przez tory kolejowe. Za sprawą budowy obwodnicy południowej dotychczasowe dzikie przejście powoli oddala się w stronę ulicy Wierzbickiej. Okazało się, że dostępny przejazd rowerem możliwy jest dopiero pod wiaduktami (nowym drogowym i starym kolejowym). Wydłuża się zatem droga do mojego Koperkowa. Rowerem to tylko kilka minut, ale pieszo zapewne kilkanaście. Cóż.

Jak wspomniałam – pierwszy weekend bez Pusi. Od 19 maja(od Święta Ludowego) przez wszystkie wolne od pracy dni starałam się byłyśmy były razem. Głównie na działeczce – w moim ukochanym Koperkowie. Wczorajszy dzień, pełen wspomnień o niej, zakończył się dziwnym snem nad ranem. Jakbym ją słyszała w okieneczku. Pierwsza myśl, jaka mi przyszła do głowy, to że  uciekła od nowych opiekunów i wróciła do mnie. Druga, że może tylko przyszła mnie odwiedzić. Podniosłam się z łóżka, otworzyłam okieneczko i widzę nie Pusię, ale Czarnucha jak się ironicznie do mnie uśmiecha. Rozciągnął się na płocie i bezczelnie patrzy w okieneczko. Nie dyskutowałam z nim, tylko natychmiast  zamknęłam okieneczko i wróciłam do łóżka. Szczęście, że  to był tylko sen - może nie proroczy. W piątek wieczorem dzwoniłam do nowych opiekunów Pusi. Pierwsze dwa dni były  trudne. Nowi opiekunowie, nowy dom, nowy ogród, na podwórku dwa psy i mały kotek, kanarki w klatkach na które niezwłocznie urządziła sobie polowanie – to wielkie wyzwanie dla niej, także i dla jej nowych opiekunów. Czy podołają, czy wyzwanie to okaże się zbyt trudne i Pusia będzie musiała powrócić do mnie i już na zawsze pozostać blokowym kotem? Czy może uda się im wytrwać najtrudniejsze chwile, wypracować kompromis i cieszyć się owocami tej pracy? Miłość wymaga wielu wyrzeczeń – także w stosunku do zwierząt. A Pusia potrafi być wdzięczna. Jest szczera, jak małe dziecko, które jeszcze nie nauczyło się kłamać. Wierzę, że zdobędzie ich serca i wszyscy będziemy radować się jej szczęściem.

 

18-08-2013 012.jpg

Tymczasem do mojego ogrodu coraz głośniej puka jesień. Opieliłam truskawki, bo już wołały. W kolejce czeka zielnik. Gruszka Konferencja z trudem  dźwiga swoje owoce. Widzę, że jest jej ciężko, ale jeszcze tydzień/dwa musi wytrwać. Obficie obrodziła też aronia, że musiałam ją obwiązać, bo gałązki już kładły się na ziemię. Jabłek w tym roku jest niewiele. Słabo też postarała się jeżyna, może dlatego, że na nowym miejscu. Za to maliny Polany już zbieram całymi garściami. Ale tylko z połowy zagonka. Nie wiem dlaczego, ale druga połowa (od strony gaiku) nie daje owoców. Spróbuję kupić nowe sadzonki, bo może moje nie są odpowiednie dla tego miejsca. Czeka mnie jeszcze wykoszenie trawy w sadku. To plan na najbliższe dwa tygodnie. W najbliższą sobotę mamy działkowe dożynki. Jako ogrodowa kronikarka mam przedstawić historię naszego ogrodu. Zadeklarowałam także swoją pomoc naszemu  dożynkowemu kucharzowi. Świetnie gotuje – warto podpatrzeć jego warsztat. Jutro zebranie Zarządu ogrodu – zapewne ustalimy harmonogram prac dożynkowych.


Podziel się
oceń
0
0

komentarze (0) | dodaj komentarz

PUSINY PARK

środa, 04 września 2013 0:55

Wczoraj ( poniedziałek - 2 września) młodzież szkolna po wakacyjnej przerwie poszła do szkoły.  Dla większości uczniów to kontynuacja nauki. Dla wielu  nowe wyzwanie -  wyzwanie, które często w pamięci pozostaje do końca życia. Wczorajszy dzień był również dla mnie wyjątkowym i zostanie w moim sercu na zawsze.

Jak wspomniałam w poprzednim moim zapisku wczoraj złożyliśmy  urnę z prochami mojej Przyjaciółki obok urny Jej męża. Przed odejściem na emeryturę przez kilkanaście lat była dyrektorką szkoły. Była polonistką. Dobre wychowanie i prawidłowy rozwój ucznia były dla niej najwyższym wyzwaniem zawodowym. Kiedy przyszło Jej żegnać się z tym światem  właśnie kończyły się wakacje, a w dniu rozpoczęcia nowego roku szkolnego postawiono przed Nią nowe zadanie. Zawarte jest ono  w słowie wieczność. Jakże symboliczne bywają liczby. Symboliczne też  bywają zdarzenia dnia codziennego. Także w poprzednim zapisku wspomniałam, że ….…W ten smutny wtorek Pusia po raz pierwszy sama poszła na wieczorny spacer, w zasadzie uciekła z domuAle tę ostatnią noc  z niedzieli na poniedziałek Pusia przespała na moim łóżku. Przed snem przyszła do mnie, żeby ją przytulić i wygłaskać, a potem ułożyła się w nogach i tak z niedługą przerwą przespała całą noc.  A nie spała u mnie od wiosny. Wczoraj, na chwilę przed pogrzebem, dowiedziałam się, że Pusia będzie miała rodzinę zastępczą. Zaraz po pogrzebie przyszły Pan Pusi zadzwonił do mnie i już na wieczór byliśmy umówieni na spotkanie. Przyszłam nieco wcześniej, żeby wypuścić Pusię na dwór. Tak więc zdążyła Pusia jeszcze się wybiegać, pobuszować po swoim parku za blokiem, obwąchać wszystkie krzaki – pomimo, że padał drobny deszcz, wiało i było zimno. Ale gdy tylko z balkonu zawołałam: „Pusia … Pusiaaaa…” zaraz  wybiegła ze swojego buszu, żeby pokazać się, że nic jej nie jest. Gdy zaś dopowiedziałam jej: „Pusia choć, pani da Pusi smakołyczka, pani da Pusi, da pani …” zaraz przyszła do domu… Nawet nie myślałam, że za chwilę rozstaniemy się. Nowy Pan wiele o niej przeczytał z tych właśnie zapisek i zdecydował się adoptować Pusię od razu. Pusia była dla Nowego Pana i Nowych Pań bardzo gościnna. Grzecznie przywitała, pozwoliła im także siebie pogłaskać i wyczesać rękawicą. Nawet nie bardzo chciała wychodzić z domu. Tak więc spakowałam majątek Pusi, wzięłam ją na ręce i delikatnie wstawiłam do transportera. Nie protestowała. Spodziewała się podróży na działkę. Tymczasem czekała ją podróż w nieznane. Na chwilę przed wyjściem gości  do domu wrócił małżonek. Wyciągnął do Pusi rękę, żeby się pożegnać, a ona wyciągnęła do niego przez kratkę łapkę. Zakręciła się i małżonkowi  łezka w oku. Wierzę, że szczęście dopisze nam wszystkim i kiedyś  się zobaczymy. Wierzę, że dom z ogrodem będzie dla Pusi rajem. A dziś, gdy  wracałam z pracy, zobaczyłam, że przed naszym blokiem wycięto pół pusinego parku.  Wycięto po linii dębów. Może i dobrze, że Pusia tego już nie zobaczyła..

14.09.2013 012.jpg

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Gdy będę  miała dom z ogrodem na co dzień – będę miała taką Pusię, czyli kota norweskiego leśnego. To najinteligentniejszy kot, jakiego do tej pory spotkałam. Jest mądry, zdolny i szybko uczy się języków obcych -  nawet takich trudnych jak język polski.


Podziel się
oceń
0
0

komentarze (0) | dodaj komentarz

WIELKI SMUTEK

środa, 04 września 2013 0:52

3.05.2013 147.jpg

Ostatni weekend sierpnia smutny. We wtorek umarła Pusi Pani. W piątek pożegnaliśmy ją w kaplicy cmentarnej. W poniedziałek urnę z Jej prochami złożymy obok urny Jej męża. Obydwoje byli naszymi Przyjaciółmi. Dlatego zadecydowaliśmy, że Pusia zostanie z nami dopokąd nie znajdziemy dla niej prawdziwego domu z ogrodem. Na ten czas musimy we trójkę (Pusia, małżonek i ja) wypracować  „regulamin” współpracy. Bez „regulaminu” będzie nam trudno razem mieszkać pod jednym dachem. Pusia już wiele się nauczyła, ale dużo pracy jest jeszcze przed nią (także i przed nami). W ten smutny wtorek Pusia po raz pierwszy sama poszła na wieczorny spacer, w zasadzie uciekła z domu. Trasę naszych „spacerów na czerwonych szelkach”  już zdążyła dobrze poznać. Także wszelkie niebezpieczeństwa – czyli różnej rasy pańskie i bezpańskie psy i  koty oraz samochody. Oglądałam z balkonu, jak biegnie do swojego „parku” oglądając się na boki. Muszę przyznać, że ją podziwiałam. Potem  zniknęła w krzakach, do których ją tak ciągnęło. Długo nie wychodziła, że postanowiłam wyjść do niej. Wzięłam  ze sobą szelki. Wołam „Pusia, Pusiaa, Pusiaaa …”. Za chwilę Pusia radośnie potrząsając ogonkiem wychodzi z krzaków. Założyłam jej szelki. Nie protestowała. Razem wróciłyśmy do domu. Nie na długo. Pusi tak się spodobało, że znów chciała wyjść. Pozwoliłam. Długo nie wracała. Wróciła sama. Ktoś z lokatorów domyślił się, żeby ją wpuścić do klatki. Ależ się cieszyła, gdy mnie zobaczyła w kuchni. Wdzięczyła się, łasiła, ocierała - wielka bohaterka, bo udało się jej samej wyjść i wrócić. W następne wieczory to już nie było mowy – Pusia wybiegała na spacer sama, a wracała tylko po to, by sprawdzić, czy czasem coś dobrego nie położyłam na jej miseczce. Jak małe dziecko. A ja  - spokojnie mogłam zająć się kuchnią.

Od piątkowego popołudnia jesteśmy na działeczce. Nie byłyśmy cały tydzień. Gruszki klapsy same zaczęły spadać. Natychmiast je zerwaliśmy z małżonkiem. Będzie dużo kompotów. Ogórki już się wyogórkowały. Maliny i jeżyny dojrzewają. Ładnie dojrzewają też papryki. Pierwszy raz mam paprykę w swoim ogródeczku. Uczę się jej uprawy. Myślę, że jak na pierwszy raz nie najgorzej mi wyszło. Ładnie rośnie marchewka, także pietruszka wzięła się w garść i już ma sporą natkę – tylko czy korzenie do zimy jej urosną – wątpię. Chyba nie na mojej ziemi. Pory i selery za urodziwe nie będą. W innych latach bywało lepiej. Trochę, z braku czasu, zaniedbałam podlewanie ogrodu. Sucho wszędzie. Cały tydzień nie padało. Wczorajsze próby deszczowe wiele nie pomogły. Liczę na dzisiejszy deszcz. Właśnie się zachmurzyło. Jest godz. 11°°. Ochłodziło się do 15°C. Nawet Pusia nie chce spacerować po ogrodzie. Zapewne trochę też za sprawą Czarnucha. Zaatakował ją podczas dzisiejszych nocnych spacerów dwukrotnie. Z wielkim wrzaskiem uciekała do domku na stryszek do siebie. A warczała jak motocykl. Nawet nie dała się pogłaskać na pocieszenie. Od rana jest smutna. Prawie nie wychodzi do ogródka. Apetytu też nie ma. Może źle się czuje? Zdenerwowała się tym Czarnuchem i boli ją serce? Możliwe. Teraz leży obok mnie na wersalce. Odpoczywamy przy radiowej muzyce.


Podziel się
oceń
0
0

komentarze (0) | dodaj komentarz

DŁUGI WEEKEND

niedziela, 18 sierpnia 2013 22:29

Dziś niedziela - 18 sierpnia 2013 roku. Dochodzi godzina 15. Na dworze cieplutko, na moim termometrze werandowym ułamek powyżej 30 stopni. Dziś autentycznie odpoczywam. Wymościłam sobie huśtawkę, nawet baldachim wykombinowałam z prześcieradła, wyleguję się, czytam Miłosza, uzupełniam dzienniki, kręcę się po ogrodzie i po domku … Powoli mój 4-dniowy weekend wzmocniony jednodniowym urlopem kończy się. Kończy się także laba dla Pusi. Wracamy do normalnego trybu życia. Czyli  od poniedziałku do piątku dziesięciogodzinny dzień pracy, po pracy co najwyżej godzinny spacer z Pusią na czerwonej smyczy, w międzyczasie regularne  obowiązki domowe. I Pusia, niestety,  musi dostosować się do takiego rytmu dnia. Niestety, ponieważ nikt jej nie chce.  A wydawało się, że właściciele Pusi mają tylu przyjaciół, także z willami i ogrodami. Wielu już na emeryturach. Że nie będzie żadnego problemu ze znalezieniem dla Pusi rodziny zastępczej. Na pogrzebie jej Pana były tłumy ludzi. Wszyscy wspominali, jakim był wspaniałym przyjacielem. Jak to ludziom pomagał w ich trudnych życiowych sytuacjach. A teraz, gdy Pusi Pana zabrakło, a Pani nie może nią się opiekować, jakby tamten czas był innym rozdziałem … A Pusia – jak dziecko. Odkąd udało się jej samodzielnie wejść na stryszek w mojej altance, jakby go sobie przywłaszczyła. Po drabinie to już nie wchodzi, tylko wbiega. Trochę gorzej jest ze schodzeniem. Odkąd spadła, schodzi bardzo ostrożnie. Wszystkie noce przespała na tym stryszku. Wstaje nadal raniutko, jeszcze ciemno i cierpliwie czeka, aż zauważę, że chce wyjść na powietrze. Żeby jeszcze miała apetyt taki jak Czarnuszek, który wszystko zjada, co mu się poda i naleje do miseczki (oprócz maślanki), albo Syrenka.  Pusia jest grymaśna. Najchętniej jadłaby tylko Felixy i to z jednorazowych torebeczek. Próby nakarmienia ją czymś tańszym kończyły się łaszeniem po nogach i błaganiem o coś innego, lepszego, a kolejne karmy lądowały w miseczce albo Syrenki, albo Czarnuszka. Może powinnam ją przegłodzić, ale żal mi „sierotki”. Boję się też, że to co wypracowałam przez te prawie osiem miesięcy, zostanie „pogrzebane”. Pusia znów stanie się nieufna, znów zacznie fukać, może nawet drapać – jak było na początku, gdy wzięłam ją do swojego blokowego mieszkania.

 18-08-2013 015.jpg

           

Wczorajszy dzień był dla Pusi wyjątkowy. Przyjechała do mnie przyjaciółka i zajęłyśmy się szyciem. W ruch poszły nożyczki, guziczki, także maszyna do szycia. Pusia cały czas asystowała. Nie przeszkadzało jej nawet, że na stryszku było gorąco, widać  ciekawość była silniejsza od gorąca. Pusia „odkryła” też wczoraj, że woda w stawiku nadaje się do picia. Nawet próbowałam zrobić jej okolicznościowe zdjęcie, jak przysiadła na kładeczce i pije. A dzisiaj obwąchała się z Czarnuszkiem. Już mi się zdawało, że się zaprzyjaźnią, ale niestety Pusia nie jest gościnna i wygoniła Czarnuszka. Jeszcze próbował Czarnuszek wrócić, ale Pusia dopilnowała … i Czarnuszek odszedł, zostawiając pełne miseczki pusinowych  resztek. Może wróci, jak wyjedziemy…    


Podziel się
oceń
0
0

komentarze (0) | dodaj komentarz

CZARNUSZEK

wtorek, 13 sierpnia 2013 23:46

CZARNUSZEK

Niedziela, 11 sierpnia 2013 roku, godz. 13, temperatura 23°C. Po wczorajszym pochmurnym i chłodnym dniu i po burzy poprzedniej nocy dziś znów zaświeciło słoneczko. Chciałoby się urlopować, ale obowiązek dorabiania na chleb jest ponad. Tak więc jutro do pracy. Jutro też czeka mnie  zebranie Zarządu naszego ROD-u. Mam przedstawić propozycję działek wyróżniających się w tym sezonie. Oczywiście jest to moja jednoosobowa sugestywna opinia jako kronikarki Ogrodu. Kandydatki do nagród i dyplomów będą jeszcze dodatkowo ocenione  przez specjalną komisję, która sprawdzi aktywność społeczną kandydatek, pilność w opłacaniu składek na rzecz Ogrodu itp.  Kto wie – może to już ostatni taki przegląd działek?

Od 2006 roku prowadzę kronikę. Także od kilku lat biorę udział w przeglądach działek. Z roku na rok widać coraz większe zaangażowanie działkowiczów w pracy na działkach. Nawet powstają nowe altanki. Jakby urzeczywistniało się hasło na okoliczność pracy nad ustawą o rodzinnych ogrodach działkowych:  „Ogrody to ludzie nie grunty”. A ustawa?  Nasz projekt obywatelski, który niby jest projektem wiodącym, został przerobiony przez speckomisję poprawkami tak, że trudno ją poznać. Przypomina mi to niegdysiejsze wybory, kiedy to głosowało się na wybrańców narodu, a wyszło „jak zwykle”. Obawiam się, że taki los może spotkać także nasz projekt ustawy. Ale poczekajmy … do zachodu słońca kawał drogi.

Kilka zdań na temat mojej oceny ogrodu. Na 278 działek tylko jedenaście (3,9%) nie spełniło moich oczekiwań.  Wyróżniających się odnotowałam 35 działek(12,5%), pozostałe 83,6% - to działki prowadzone bardzo dobrze i dobrze. Ciekawe co na to nasza działkowa speckomisja? Co na to cały Zarząd Ogrodu? Może nie będzie na zakończenie funkcjonowania starej ustawy żałował kasy na dyplomy i nagrody, bo gdy będziemy „stowarzyszeniem” …

A Pusia nadal nie ma rodziny zastępczej. Jesteśmy od piątkowego wieczoru na działce. Wykopałyśmy ziemniaki, zakisiłyśmy ogórki w słoikach. Umyłyśmy starą wagę dziesiętną – eksponat do naszego działkowego muzeum. I tak zleciały nam prawie całe dwie doby. Dziś odwiedził nas Czarnuszek, ten w białych skarpetkach i rękawiczkach pod białym krawatem. Po późnym śniadaniu przyszedł. Drzwi były otwarte. Położyłam się na chwilę, by odpocząć, a tu słyszę, że pusina miseczka powolutku przesuwa się po podłodze (dopiero co jadłyśmy śniadanie). Otwieram oczy – a tu Czarnuszek sprawdza pusine menu. Zobaczył, że otworzyłam oczy, więc zaraz wyszedł. Wczoraj dałam mu na kolację dwie miseczki maślanki. Wyszłam żeby sprawdzić, czy wypił tę maślankę, ale nadziałam się na Pusię. Właśnie zoczyła Czarnuszka i już chciała go wyganiać ze swojego terytorium. Prosiłam ją - „Pusia, Pusia. Zostaw Czarnuszka, proszę”. I udało mi się. Chwilę popatrzyła na niego i odeszła. A ja poszłam sprawdzić tę maślankę. Nawet nie tknięta. No tak. Dla Czarnuszka jakaś tam maślanka, a dla Pusi rarytasy. Pewnie był ciekaw jakie i dlatego przyszedł sprawdzić pusine menu. Wylałam maślankę. Do jednej miseczki nalałam mleka, do drugiej przełożyłam pusine resztki whiskasa i niedokończoną tartą marchewkę. Nie minęło pół godziny, jak miseczki były puste, tylko marchewka była nie tknięta. Powtórzyłam więc mleko i dołożyłam kilka plasterków kiełbasy (bez skórki, bo Pusia lubi skórkę). Przed chwilą sprawdziłam miseczki – trochę zostawił na kolację. Ach, ten Czarnuszek!

 


Podziel się
oceń
0
0

komentarze (0) | dodaj komentarz

SCHODY

poniedziałek, 05 sierpnia 2013 21:12

Koperkowo - 4 sierpnia – niedziela -  godz. 12 – 25 stopni w cieniu. Pierwszy weekend sierpnia przyniósł dla Pusi kolejne doświadczenie. Wyjeżdżając z domu pewnie taka przygoda jej się nawet nie śniła. Ale po kolei.

W piątkowe popołudnie, zanim Polonez po nas przyjechał, żeby nas przetransportować na działeczkę miałam jeszcze wiele domowych czynności do wykonania. Drobne porządki z odkurzaniem dywanów włącznie jeszcze Pusia zniosła. Może dlatego, że nie lubi odkurzacza. Tak samo z pralką, że udało mi się nawet zrobić drobne pranie. Ale już z podlewaniem kwiatków było gorzej. Biegała za mną i miauczała, żeby już wychodzić na dwór … na spacer (przyznać muszę, że w tym tygodniu spacery w szelkach były całkiem udane – bez większych nacisków wracała do domu). Tłumaczę jej jak dziecku, że nie idziemy na spacer tylko wyjeżdżamy do Koperkowa. Co ja się musiałam nagadać, natłumaczyć – aż musiałam otworzyłam jej transporterek, żeby zrozumiała. Radość Pusi była ogromna. Natychmiast wskoczyła do niego, schowała ogonek, żeby go nie przyciąć przy zamykaniu przykrywki. Nawet rozklapała się w  nim, brakowało tylko, żeby powiedziała ludzkim głodem, że jest już gotowa do wyjazdu. A ja jeszcze chciałam wziąć prysznic, jeszcze nie byłam spakowana, jeszcze Polonez po nas nie przyjechał. Mówię do niej, żeby cierpliwie czekała, że „zaraz” będziemy jechać. Ale „zaraz” przedłużało się, bo ciągle nie było Poloneza. W końcu Pusia wyskoczyła z transportera i dawaj odstawiać koncert pod drzwiami. Jeszcze takiego miauczenia nie słyszałam. Dzwonię do małżonka, żeby zapytać o której po nas przyjedzie – nie odbiera telefonu. Znów tłumaczę Pusi, że nic nie poradzę, że musimy czekać: i ona, i ja. Ale Pusia nie rozumie. Stoi pod drzwiami i lamentuje w niebogłosy. W końcu zaczęłam znosić bagaże. Pusia zobaczyła, że już znoszę te swoje bagaże, więc znów wskoczyła do transporterka. Znów schowała swój ogonek, żeby go nie przyciąć przy zamykaniu transporterka i znów rozklapiła się i cichutko czeka obserwując moje dreptanie przy znoszeniu bagaży. Śmiać się, czy płakać? Znów dzwonię do małżonka – znów nie odbiera telefonu. Trudno. Zdecydowałam, że wychodzimy z domu. Nie spiesząc się wyniosłam najpierw Pusię na klatkę schodową (żeby wiedziała, że coś się dzieje w kwestii wyjazdu). Powoli wyniosłam na klatkę pozostałe bagaże. Byłam gotowa „znosić się” co pół piętra, żeby tylko jak najdłużej. Jeszcze raz zadzwoniłam do małżonka. Telefon nadal nie odpowiadał. Przygotowałam się, że ostatecznie, jak już zejdziemy na dół, a Poloneza nie będzie, wyciągnę rower i pojedziemy rowerem. Przygotowałam już nawet odpowiednie klucze, już miałam zamykać drzwi, gdy właśnie usłyszałam, że ktoś otwiera drzwi wejściowe do klatki. Za chwilę przyszedł małżonek. Ufff…. Po drodze opowiedziałam mu jak to Pusia na niego cierpliwie czekała.  Piątkowo-sobotni nocleg nie przyniósł niespodzianek. Pusia pozwoliła mi się wyspać i sama także wyspała się (na biureczku za laptopem). Na sobotnie popołudnie zaprosiliśmy gości (Martę i Stasia). Nie byli jeszcze w Koperkowie. W związku z tak ważnymi gośćmi miałam sporo krzątaniny. Poprasować obrusy, pozamiatać podłogi, a jeszcze ogórki czekały do kwaszenia. I takie różne drobiazgi, że nawet musiałam wejść na stryszek. Pusia towarzyszyła mi prawie cały czas, nawet gdy byłam na stryszku - patrzyła z dołu. W końcu zdecydowała się i z bojaźnią w oczach i z drżącym ogonem na trzęsących się ze strachu nogach wdrapała się na stryszek po schodach.

30.07.2013 003.jpg

Jakaż była szczęśliwa, gdy się tam dostała! Wiedziała przecież co tam jest, bo już kiedyś w transporterku tam ją zaniosłam. Ale to nie to samo, co samej wejść. Pozwoliłam jej długo tam pobyć, ale zejść nie potrafiła. Trudno. Wpakowałam ją do transporterka i za chwilę znalazła się na parterze. Jaka była zdumiona, że tak szybko wylądowała! Za niedługo patrzę z kuchni, a Pusia przybiega i prosto pakuje się na schody. Spodobało się! No dobrze, ale ja nie będę jej co chwilę znosiła w transporterku  na dół – przecież to 7,5 kilo żywej wagi, a jeszcze transporterek z kocykiem w środku – 8 kilo bankowe. Znów pozwoliłam jej poplądrować na stryszku. Nawet wzięłam ją na ręce i pokazałam przez na pół zamknięte okieneczka jaki piękny jest świat z wysokości. Gdy ją postawiłam na podłodze – sama próbowała sięgnąć okieneczka, ale niestety – za wysoko. Tę wycieczkę zakończyłam zniesieniem Pusi na dół na rękach. Trochę to było ryzykowne, bo Pusia nie lubi być długo na rękach (co najwyżej kilka sekund), nawet zaczęła się wyrywać. Ciarki przeszły mi po plecach, ale nie było odwrotu. Zamknęłam schody, ale do połowy. Przyjechał małżonek i znów mu opowiadam, jaka Pusia była dzielna. Siedzimy w kuchni – Pusia na stoliku przy złożonych do połowy schodach. Nagle Pusia podnosi się i próbuje sięgnąć łapką schodów. Nawet prawie ich dotknęła. Cóż. Rozkładam schody, a  Pusia natychmiast ładuje się na stryszek. Całkiem sprawnie udał się jej popis, że małżonek nawet wszedł za nią, żeby ją pogłaskać w nagrodę. A merdała ogonkiem, a merdała… Ale znów problem z zejściem. Jednak musieliśmy skorzystać z transporterka, Pusia się bała. Próbowała kilka razy, ale jednak … Tymczasem nadszedł wieczór. Goście rozjechali się. Małżonek poszedł spać na stryszek, a Pusia … za nim. Zaniosłam jej kuwetę (na wszelki wypadek). Schody zostawiłam otwarte… Minęła noc. Zaczęło świtać, ale jeszcze było ciemno. Wchodzę na stryszek, zobaczyć Pusię, a ona siedzi przed jednym z okienek wpatrzona w jego światło, jakby się modliła – że nawet mnie nie zauważa. Zeszłam na dół – niech się modli. Położyłam się do łóżka, ale pilnie obserwuję schody. Było po piątej, gdy usłyszałam, że coś przy schodach się dzieje. Nie odzywałam się, cichutko obserwowałam  Pusię. Udało się jej zejść na jeden schodek i zrezygnowała. Udaję, że nie widziałam. Minęło może pół godziny, znów słyszę ruch przy schodach (małżonek nawet nie obudził się). Pusia znów próbuje sama zejść po schodach. Udało się zaliczyć trzy schodki, a schodków jest jedenaście! Było dobrze po szóstej. Słyszę drapanie w kuwecie. Odkąd jesteśmy w Koperkowie nigdy z kuwety nie skorzystała, ale widocznie … w tej sytuacji … Po chwili znów jakieś ruchy przy schodach. Patrzę, nie przeszkadzam, podziwiam. Pusia zeszła sama na dół. Dopiero wtedy „obudziłam się”, Pusia przybiegła do mnie natychmiast, jakby chciała się pochwalić swoim wyczynem, za co została porządnie wygłaskana. Zanim małżonek obudził się na dobre, Pusia  jeszcze zaliczyła jedno ćwiczenie i … zamknęłam schody. Znów opowiedziałam małżonkowi o pusinym wyczynie i znów małżonek pogłaskał ją w nagrodę. A merdała ogonkiem, a merdała …

 Może jest gdzieś w świecie ogród z domem i ze schodami na strych  nie tylko na letnie weekendy …dla Pusi.


Podziel się
oceń
0
0

komentarze (0) | dodaj komentarz

JASZCZURKA

środa, 31 lipca 2013 7:12

 

29 lipca, poniedziałek – godz. 16 – upał (38stopni).

30.07.2013 218.jpg

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Jest tak gorąco, że małżonek przedłużył mi weekend o jeden dzień. Dobrze, bo raniutko mogłam przejść się po ogrodzie i wybrać najładniejsze działki do nagrody, także zrobić kilka fotografii do kroniki ogrodowej i do ogrodowej strony internetowej. Jeszcze zostało mi obejrzeć 25 działek w drugim końcu ogrodu, czyli na jakieś pół godziny pracy, ale zaczynało się robić gorąco, że odłożyłam przechadzkę na wieczór lub na jutrzejsze popołudnie. Piękny jest nasz ogród. Gdybym tak miała więcej czasu … no i … Pusia. Dzisiaj na czas obchodu zamknęłam ją w domku (dobrze, że w domku jest chłodno). Pewnie spała, bo jak wróciłam to się przeciągała. A noc była nieprzespana. Trudna była ta noc. Zaczęło się od tego, że wczorajszy wieczór był ciepły. Za nic nie chciała wracać do domu. Goście już pojechali, ja po wieczornej toalecie położyłam się z „Miłoszem”  do łóżka, dla Pusi zostawiłam otwarte okieneczko do pokoiku. Co jakiś czas odkładałam książkę, by zobaczyć, gdzie jest Pusia. A Pusia „warowała” przy okieneczku, ale do powrotu do domku nie mogłam jej namówić. Całkiem jak z dziećmi, co to z podwórka nie chcą wracać. Ileż to razy musiała mamusia po nas wychodzić, a my ciągle, że jeszcze chwilkę, malutką chwileczkę. Tak więc wspominając swoje dzieciństwo, pozwoliłam jej pobyć na dworze dłużej, tak jak wspomniałam na wszelki wypadek miała okieneczko uchylone. Dochodziła godz. 23. Nagle rozległ się straszny pusiny wrzask pod drzwiami. Rzuciłam „Miłosza” i pędzę do drzwi. Oczywiście zamknięte. Jak na złość wyjęty był  klucz z dziurki. Co tu robić? „Co się dzieje? Co się dzieje?” – krzyczę i klamką szarpię i po klucz sięgam. Otwieram drzwi. Pusia w pozycji obronnej, czyli siedzącej, aż się gotuje – tak warczy, ale wroga już nie widziałam. Uciekł. Natychmiast, gdy tylko otworzyłam drzwi Pusia wskoczyła do domku i schowała się pod stół warcząc. Zamknęłam drzwi, popatrzyłam przez okienka, czy nie widać gdzieś tego kota, pozamykałam okienka, odłożyłam już „Miłosza” i położyłam się spać. Ale gdzie tam – sen nie przychodzi. Może zbyt późno piłam popołudniową kawę?  A może znów ta pusina adrenalina? Dochodziła północ, a więc prawie po godzinie, słyszę lament pod drzwiami. Płacz. Miauczenie jakby mi już znane.  Zerwałam się na równe nogi. Pusia też spod stołu do drzwi doskoczyła i dawaj warczeć. „Pusia, uspokój się. Nic ci nie grozi” – uspakajałam Pusię. Nie dała się uspokoić, nawet pogłaskać. Wyjrzałam przez okienko – ciemno, nic nie widać. Otworzyłam drzwi – wyjrzałam, też ciemno. Też nic nie widać. I znów popatrzyłam przez okienka, pozamykałam. Pusia tylko patrzyła, jak ja sprawdzam, czy wszystko jest O.K. Pomyślałam, że może postoję za firanką dłuższą chwilę. Może wróci. I opłaciło się. Po dość długim czasie widzę zza firaneczki, że coś się jakby poruszyło przed werandką. Delikatnie odsuwam firaneczkę i widzę … czarnuszka w białych skarpetkach i pod krawatem. Powoli wszedł na werandkę i dłuższą chwilę stał przy drzwiach. Co tam robił? Może zaglądał do kosza na śmieci? Przypomniało mi się, że nie dałam mu nic na kolację z pusinowego stołu. Czarnuszek po chwili odszedł spod drzwi w kierunku kompostownika. Nawet nie zajrzał po drodze do szklarenki, gdzie ma swoją miseczkę (wiedział, że jest pusta). Miałam w lodówce pasztetówkę. Ukroiłam dwa grube plastry i zaniosłam mu do miseczki. Zawołałam „kici-kici”, ale nie przyszedł…  Znów posprawdzałam okienka i drzwi i poszłam do łóżka. Może była pierwsza w nocy. Słyszę, że Pusia chrumka coś z miseczki. Wstałam, dołożyłam jej trochę karmy. I znów do łóżka. Pusia po jedzeniu położyła się na biurku, na laptopie. Wstałam więc i wzięłam ją do siebie. Pogłaskałam po mordce, po grzbiecie… Mruczała, mlaskała, śliniła się, aż usnęła -  jak dziecko. Jednak sen nie był spokojny. W pewnym momencie zerwała się na równe nogi. Stanęła na mnie i rozgląda się po pokoiku. „Pusia, nic się nie dzieje. Śpimy” – mówię do niej. Ale Pusia zeskoczyła ze mnie na podłogę, przejrzała kąty i znów poszła spać na laptopa. I tak przespałam do szóstej rano. Pusia więcej mnie nie budziła, ale jak ja wstałam, zaraz za mną wstała i ona (z laptopa). Wyjrzałyśmy na werandkę. Pusia nosem przeniuchała wszystkie płytki, na dłużej zatrzymała się w kąciku, przy drzwiach. Zaglądam, co ona tam wywęszyła i widzę ślady kociego moczu na drzwiach i w kąciku werandki. Kawalerskie zaproszenie, czy wezwanie na koci pojedynek? A może swoista prośba o kolację? Poszłam do szklarenki - pasztetówka zniknęła. Biedny czarnuszek. Pewnie był głodny, przyszedł po pusine resztki, a tymczasem naciął się na Pusię. Stąd była ta awantura i ten koci płacz.  Pusia po nocnej przygodzie cały dzień czujna. Nie spuszcza mnie z oczu. Bynajmniej tak mi się zdawało.

Tymczasem … Wracam z ogródka do domku, a tu poprzestawiane „meble”. Widać było jazdę na chodnikach, ale najbardziej zadziwiła mnie przestawiona zielona taczka o 90 stopni i Pusia za tą taczką. (Ta taczka służy mi za szafę amerykańską). Więc jaka to musiała być wojna i z kim? Nic nie było słychać. Żadnego wrzasku, ani żadnego warczenia. Pusia spokojnie na mnie popatrzyła i ruszyła się zza taczki.  Czegoś szuka. Znalazła. Jaszczurka!!! Pusia upolowała mi jaszczurkę i przyniosła do domku, żeby mi ją podarować. Sama nie chciała jej jeść. Co zrobić z tą jaszczurką, a w zasadzie z jaszczurkiem? Był zielony, ale ogona pół już zgubił. Wzięłam go do ręki to mnie ugryzł i uciekł. Ale Pusia zaraz go znalazła i dalej zaczęła nim się bawić. Jaszczurek błagał o litość, szeroko otwierając pyszczek.  Złapałam go przez szmatkę i wspólnie z Pusią zaniosłyśmy go do naszego kamieniołomu pod winogronem. Może powinnam najpierw (choćby na sekundę) włożyć go do lodówki (Pusia wie, że w lodówce jest jedzenie). Można by było w ten sposób  dowartościować Pusię, ale dopiero teraz wpadłam na ten pomysł (następnym razem tak zrobimy – o ile będzie okazja do następnego razu).

Nadal szukamy domu dla Pusi. Niestety dwa miejsca, zdawałoby się, że pewne – nie wyszły. Może po wakacjach …                      


Podziel się
oceń
0
0

komentarze (0) | dodaj komentarz

PUSIA I PSY

niedziela, 21 lipca 2013 13:51

PUSIA  I  PSY

Wczorajszy dzień w biogramie Pusi i dla Koperkowa wyjątkowy.  Zaczął się jakby już w niedzielę wieczorem. Zadzwoniła właścicielka Pusi, że prawdopodobnie od sierpnia Pusia będzie miała nowych opiekunów. Dom na wsi z dużym ogrodem, z budynkami gospodarczymi. Prawdziwa wolność i wielka przestrzeń. Wymarzone miejsce dla Pusi. Temat na cały wieczór przy kolacji. Pusia w tym czasie cały czas nie opuszczała miejscówki na wersalce, którą sobie upatrzyła na popołudnie i na wieczór. Trochę nawet to nas dziwiło, bo mijały godziny wieczornego obchodu działeczki, a Pusia nie raczyła nawet nosa z domku wychylić. Co ją tak przygwoździło do tej akurat miejscówki? Ale to jeszcze niewiele. Pusia przespała całą noc. Ani na minutę nie zeszła z wersalki. Zwykle nad ranem, między trzecią a czwartą, budziła mnie, że chce wyjść na dwór. Wstawałam, wypuszczałam ją, zostawiałam dla niej otwarte okieneczko lub lekko uchylone drzwi. Wczorajszego ranka obudziłam się pierwsza. Była piąta. Pusia jakby czekała kiedy ja wstanę. Cichutko  podniosła się i podeszła pod drzwi, żeby ją wypuścić. Wstałam więc i ja do pracy, a czekało na mnie łuskanie groszku. Zrobiłam dla Pusi śniadanie, sobie poranną kawę, zorganizowałam miejsce pracy i zabrałam się za to łuskanie. Pusia trochę pochodziła po ogrodzie, trochę mi poasystowała  i dwie godziny nudnej pracy minęły, a grochu jeszcze drugie tyle zostało co wyłuskałam. Nie powiem, ale zmęczyłam się tym dwugodzinnym siedzeniem na taborecie. Położyłam się odpocząć. Pusia też położyła się „odpocząć”. Musiałam być bardzo zmęczona tą pracą, bo spałam prawie dwie godziny. Pusia siedziała na chodniczku przed wersalką jak pies i czekała kiedy się obudzę. I znowu groch i kolejne dwie nudne godziny. Pusia siedziała nad miską i sprawdzała, jak przybywa grochu – strączek po strączku, ziarnko po ziarnku. Aż zakończyłam pracę i trzeba było coś z tym obranych grochem zrobić. Pomyślałam sobie, że zawiozę rowerem do domu do zamrożenia (niedaleko – 15 minut). Pusia nie chciała wejść do transportera i jechać ze mną, nie chciała też wejść do domku – co ją się uprosiłam. Pomyślałam więc, że może niech zostanie sama w ogrodzie.  Umościłam dla niej legowisko na werandzie, wyniosłam miseczki z jedzeniem i piciem – gdybym miała wrócić nieco później. Może nic złego nie stanie się. Nikt jej nie ukradnie i żaden pies jej nie dorwie, choć biały pies jest na koty cięty i już dwukrotnie pokazał Pusi co potrafi. Pisałam o tym wcześniej. Niektórzy działkowcy to nawet widzieli jak potrafił w locie złapać kota i na strzępy rozszarpać. Odkąd są te psy prawie nie ma kotów. Za to jest coraz więcej nornic i kretów. Z kolei jak było dużo kotów, to mało było ptaków. Tak źle i tak niedobrze.  Ale wracając do wczorajszego dnia – jednak postanowiłam zaryzykować i zostawić Pusię samą na pastwę losu. Niech sobie radzi i pojechałam. Dwie godziny mnie nie było. Wróciłam, Pusia w furtce mnie przywitała, zaraz po ogrodzie pooprowadzała – wszystko w porządku. Na popołudnie zaplanowałam sobie przeorganizować opaskę wzdłuż siatki od ulicy. Wyrwać wszystkie rumianki i astry, zastawić tylko krzewinki chińskiej róży ogrodowej. W wolne miejsca może posadzę czarną malinę. Chwastów było więc sporo do wynoszenia. Pusia asystowała mi od strony ogrodu, a ja pracowałam od ulicy. Łańcuch od furtki zdejmij – łańcuch załóż. Zdejmij / załóż. I tak za każdym razem, żeby Pusi nie przyszło do głowy wyjść na zewnątrz ogrodu. Ale Pusia cały czas przy siatce z drugiej strony, więc pomyślałam, że nie będę tak z tym łańcuchem ciągle zdejmij/załóż, tylko przemknę. I tak zrobiłam. Tymczasem Pusia jakby przeczytała w moich myślach. Ja patrzę a ona jest przy mnie. Pusia wracaj… Pusia idź do domu, bo tutaj chodzą psy… Ale gdzie tam. Pusia musiała zaraz wszystko obwąchać: każdą trawkę, każdą kępkę, każdy krzew na ulicy, siatkę po drugiej stronie naszej posesji, fundament. A ja pracowałam i nosiłam chwasty do kompostownika. Ale za którymś razem Pusi nie widzę. Chodzę po ulicy, szukam, wołam. Nie ma. A tu Pusia wychodzi z żywopłotu z ligustra sąsiadów. Odetchnęłam. Znów do pracy, znów z chwastami do kompostownika i nagle słyszę ujadanie psów jakby w sąsiedniej alejce, może dalej.  Pomyślałam, że może Pusia gdzieś się szwęda po obcych działkach, psy  ją zoczyły i teraz ujadają. Zostawiłam wiaderko z chwastami i idę zobaczyć co to się dzieje. Z sąsiedniej alejki ucieka pies najmniejszy – jakby się czegoś przestraszył. Dochodzę do tej alejki i widzę na własne oczy jak Pusia siedzi przy siatce, a trzy psy wyszczekują na nią. Jakieś 50-60 metrów. Biegnę do niej, krzyczę na psy, żeby sobie poszły, klaszczę, a one wyją i ją obszczekują prawie jej pod nosem. Mnie jakby nie słyszały. Jeszcze  kilkanaście  kroków. Słyszę jak Pusia na nich warczy -  gotowa do walki na śmierć i życie. W końcu psy mnie zobaczyły. Odstąpiły od Pusi, ja ją szybko złapałam na ręce. Nie protestowała, choć nadal jeszcze po cichutku warczała, trzęsła się, sapała, a serce jej biło tak mocno, jakby za chwilę miało pęknąć. Niosę ją do domu, patrzę a tu idzie małżonek ulicą i już dochodzi do naszej alejki. Co się stało? – pyta. Opowiedziałam…

Zaniosłam Pusię do domku. Uciekła pod stół, ale za kilka minut położyła się  na aktualnej miejscówce. Tak spała/leżała nieprzerwanie cały wieczór i całą noc. Czuwałam nad nią. Od czasu do czasu wzdychała. Obudziłam ją rano o szóstej, zrobiłam jej śniadanie. Pusia pokręciła się i znów poszła do legowiska. I tak cały dzisiejszy dzień prawie przeleżała/przespała. Mnie nie odstępowała ani na krok. Gdy wieczorem przyjechał małżonek, Pusia siedziała na werandzie. Widziała go, ale nie podeszła do furtki go przywitać, co zawsze czyniła.

czarnykotek2013.jpg

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dziś odwiedziły  nas dwa koty: dachowiec podobnego ubarwienia  co Pusia – taki trochę burasek z długimi nogami  i czarnuszek. Pusia widziała na własne oczy jak czarnuszek zjada jej resztki, ale nie protestowała. Widziała też na własne oczy, jak burasek przeskakuje przez furteczkę, jak cyrkowiec.  „Gdybym ja tak umiała  skakać” – pewnie sobie pomyślała…

Minęła godzina 22,30. Pusia już śpi na swoim legowisku. Od czasu do czasu wzdycha. Nachyliłam się nad nią, żeby posłuchać jak oddycha. Ciężko. Jeszcze musi odpoczywać, zanim  wróci do siebie. Jutro przerwiemy urlop i pojedziemy do domu. Może wszystko wróci do normy…


Podziel się
oceń
0
0

komentarze (0) | dodaj komentarz

URLOP

poniedziałek, 15 lipca 2013 15:07

Koperkowo. Sobota - 13 lipca 2013 roku, godz. 10,00. Temperatura 16 stopni. Od wczorajszego wieczora rozpoczęłam tygodniowy koperkowy urlop. Oczywiście zabrałam ze sobą Pusię.  A tu zimno i mokro. Nijak wyjść na ogródek, tylko siedzieć w domku i czytać książkę. Ale niespodziewanie zadzwoniła Hania, że dziś o godz.12. jest szkolenie na temat letniego cięcia drzew, czy przyjdę. Chyba pójdę. Zamknę Pusię w domku – niech śpi i pójdę. Tymczasem jeszcze trochę muszę potrzymać kciuka lewego, gdyż moja Dorotka zdaje egzamin państwowy na II stopień księgowości. Zawsze trzymam lewego kciuka, gdy córki zdają egzaminy.

Wczorajsze popołudnie nie było sympatyczne. Najpierw bardzo trudna rozmowa z właścicielką Pusi. Miałam  Pusią opiekować się w czasie jej nieobecności, gdy przebywała za granicą. Tymczasem okazało się, że jest problem. Z różnych powodów Pusia nie może do niej wrócić. Trzeba będzie dla niej poszukać  nowego domu. Domu z wyjściem na ogród, gdyż Pusia nie jest kotem kanapowym. Pomimo, że jest wysterylizowana, jest bardzo ruchliwa. Norweżka leśna. Bardzo inteligentna. Potrzebuje przestrzeni do polowania, choćby nawet była to tylko zabawa. Jest jak pies – pilnuje gospodarstwa. Potrafi być wdzięczna. W bloku jest z nią trudno. Godzinami stoi pod drzwiami i miauczy, żeby tylko wyjść na dwór. Nawet pogodziła się ze smyczą, aby tylko choćby na godzinę wyskoczyć na trawkę. Gorzej jest z powrotem do domu. Jeśli do zimy nie uda się dla niej znaleźć domu, właścicielka podjęła decyzję, żeby Pusię uśpić. Pusia jest silna i zdrowa. 5 lat skończyła w marcu. Łzy same leją się po policzkach na samą myśl. Czy będzie miała szczęście, żeby żyć?

 

13.07.2013 pusia.jpg

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Także wczorajsza podróż do Koperkowa nie była udana. Oczywiście z mojej winy. Pusia cierpliwie czekała aż zrobi się pranie, aż sprzątnę kuwetę, aż się wykąpię, aż spakuję wszystkie potrzebne manatki na cały tydzień. Nawet sama wskoczyła już do transportera, żeby tylko jak najszybciej wyjechać. Spokojnie dała się zamknąć w transporterze. Cierpliwie czekała przed klatką schodową, aż wyprowadzę rower, także wyniosę śmieci do śmietnika. No i ruszyłyśmy na ścieżce rowerowej. Wtem rower się przechylił. Straciłam panowanie nad kierownicą i wywaliłam się z całym swym dobytkiem, także z Pusią. Na szczęście Pysia była przywiązana do roweru, więc transporter nie spadł na ziemię i nie otworzył się. Dzielnie Pusia zniosła ten upadek, ale jak tylko znalazłyśmy się na miejscu odwdzięczyła się skubnięciem mnie w nogę i porządnym  fuknięciem. Nie powiem, że nie miała racji. Bo kto tak obwiesza kierownicę, gdy ma na bagażniku jakieś stworzenie? Na zakończenie dnia nafuczała na Dorotkę i na małżonka (gdy przywieźli dla mnie prowiant na tydzień). Pewnie wyniuchała od nich zapach innych kotów (Setki i Syrenki). Setka to Dorotki kocica, rasy brytyjskiej, a Syrenka - zwykły dachowiec. Jakiś czas temu wprosiła się na podwórko przy moim sklepiku. Została wysterylizowana, odrobaczona i odpchlona. Zostanie na zawsze. Jest jak cyganka. Przymila się, czaruje i coraz więcej wchodzi do naszej rodziny. Już ma swoją miskę w sklepowej łazience. Aktualnie przymierza się do zdobycia fotela. Pewnie jej się uda. Taka jest Syrenka. Zupełnie inna jest Pusia. Pusia jest władcza, zaborcza, wymagająca. Ma swoje zdanie. Własne widzenie na życie. Więcej z niej rysia niż kota, trochę z psa. Jednakże jest inteligentniejsza od Setki, którą można w ramach pieszczot pociągnąć za ogon, a ona co najwyżej spróbuje uciec. Pusia nie pozwoliłaby nikomu na takie pieszczoty. Szkoda, że koci język jest taki trudny. Pewnie szybciej nauczyłby się człowiek chińskiego, niż pojął kocią mowę. Szkoda Pusi, bo mogłoby być fajnie, a tak … nie wiadomo co będzie dalej.

Noc dzisiejsza minęła bez emocji. Poszłyśmy spać wcześniej. Rano między trzecią a czwartą obudziłam się, zaraz Pusia to wykorzystała, pobiegła do drzwi, żeby ją wypuścić. Na dalszą część ranka zostawiłam uchylone okienko. Słyszałam przez sen, że często z niego korzystała, ale mnie do rana nie niepokoiła. Może wyczuwa moje rozterki, mój niepokój o nią, moje myśli? Kto wie na jakich falach odbierają  koty? W trakcie pisania tej notatki przyszła do mnie, weszła na kolana, zwinęła się w kłębuszek i cichutko pomruczała. Trudno było powstrzymać łzy.

Taka jest Pusia.


Podziel się
oceń
0
0

komentarze (0) | dodaj komentarz

sobota, 31 marca 2018

Licznik odwiedzin:  68 906  

Kalendarz

« marzec »
pn wt śr cz pt sb nd
   01020304
05060708091011
12131415161718
19202122232425
262728293031 

O moim bloogu

------Koperkowo--------- świat zamknięty w czterech --------arach ---------------- a zachwytu co niemiara

Ulubione strony

BLOGI PRZYJACIÓŁ

MOJA STRONA I MOJE BLOGI

Wyszukaj

Wpisz szukaną frazę i kliknij Szukaj:

Subskrypcja

Wpisz swój adres e-mail aby otrzymywać info o nowym wpisie:

Statystyki

Odwiedziny: 68906
Bloog istnieje od: 2967 dni

Horoskop

Więcej w serwisach WP

Money.pl

Pytamy.pl