Dzisiejszy dzień trochę na luzie i w świątecznym nastroju. Może dlatego, że koniec urlopu, a zaplanowane prace w zasadzie wykonane. Po obiedzie obydwoje z małżonkiem poszliśmy podziwiać moje dzieło. Spacerkiem. Ciągnęło mnie, bo pomidory w szklarence rozrosły się w gąszcz, że nie ma jak do nich dojść. Jak je wsadzałam, to wydawało się, że dość daleko od siebie, a tymczasem taki las. Dziś poobrywałam trochę liści z dołu, trochę z boków "dziki", ale w sumie to nie bardzo sobie z tym poradziłam. Nie wiem, czy z tych moich pomidorów coś wyjdzie.
Odwiedził mnie dziś pan Marek eN. Przejeżdżał obok rowerem i zobaczył, że jestem na działce, więc wpadł "po drodze". Rozmawialiśmy o wyborach do rady miasta. Okazało się jednak, że nie ma nic za darmo i koszty to wpisowe ok. 1000zł. Może za pół ceny bym się zgodziła, ale aż tyle, że mojej emerytury nie wystarczy - to już nie na moją kieszeń. Ma rozmawiać z "władzą". Tymczasem poczęstowałam go swoimi plonami: cukinią i fasolką.
Także poczęstowałam dwoma cukiniami "przedniego" sąsiada - pana Józia. Pan Józio bardzo bluźni, ale jak ze mną rozmawia to stara się nie kląć. Miły jest dla mnie. Dostałam od niego sadzonki malin. Działkowicze lubią wymieniać plony. Uczę się od nich wielu rzeczy.
Wieczorem zrobiliśmy sobie małego zakrapianego grilla. To takie "oblanie" domku.
Prawdziwy relaks. Spacerkiem wróciliśmy do domu.
Uffff. ale ciężki tydzień. Nadal upał, a ja ciągle pracuję widłami i grackami przy odchwaszczaniu alejek. Już jestem tak zmęczona, że jak wracam, to trzęsą mi się ręce i nogi, a rano z łóżka podnieść się nie mogę. Nie jestem pewna, czy nie robię sobie jakiejś krzywdy. Może to praca ponad moje siły? Ale kto ją wykona lepiej ode mnie? Na małżonka nie mogę liczyć, a wynająć kogoś, też zły pomysł.
Przechodzący obok działkowicze nawet głośno podziwiają moją pracowitość. Być może w duchu myślą "co za głupia baba, zamiast chłopa zagonić do roboty, to sama się szarpie". Ale ja centymetr po centymetrze idę do przodu.
W czwartek zrobiłam "alejkę prymulkową". Jest między chodnikiem i sadkiem. Najtrudniejsze było przekładanie kamieni, które były ułożone wzdłuż chodnika. Potem przy nich uporządkowałam kamienne goździki. Po przeciwnej stronie chodnika wzdłuż tej alejki posadziłam "pod sznurek" te same asterki, co przy alejce irysowej i piwoniowej i rozsadziłam pierwiosnki. Zrobiłam także obrzeże z folii od strony łączki w sadku. W alejce tej mają rosnąć także wieloletnie byliny, tulipany i liliowce, także juki. Na razie za uroczo to nie wygląda, ale może już w przyszłym roku ucieszy oko moja praca.
Janek nadal pracuje "w domku".
Zaś wczoraj zrobiłam "alejkę skalniakową" po drugiej stronie chodnika. Także poprzekładałam kamienie wzdłuż chodnika i wszystkie rośliny poprzesadzałam, grupując je w jakieś mniejsze skupiska. Czy taka operacja im nie zaszkodzi? Środek lata. Powinno się to robić na wiosnę albo, jesienią, a nie jak ja, w lipcu. Zobaczymy.
Też wczoraj dostałam "wielki" prezent od małżonka. Wszystko przywiózł mi swoim transportem Piotrek, małżonka kuzyn. "Podarował" mi stare meble swoich rodziców. Dostałam pomalowany na biało kredens kuchenny, który moi teściowie kupili sobie po ślubie (lata pięćdziesiąte). Kredens z "lodówką". Lodówka to taka skrzynia w tym kredensie, w której znajduje się pojemnik z cynkowej blachy na lód. W tym lodzie przechowywało się (pewnie nie za długo) mięso. Dla mnie będzie to fajna skrytka, a blaszany pojemnik też może się do czegoś przydać. Dostałam także stoliczek z szufladką na wysokich cienkich nogach. Taka toaletka. Wszystko drewniane. No i jeszcze przywiózł naszą starą wersalkę. Janek zdążył już wymalować pokój, więc wszystko od razu było wstawione. Pokoik robi wrażenie. Czuję się dowartościowana.
A dzisiaj? Janek zakończył swoją pracę, a mnie została jeszcze ściana wschodnia, ale na nią już dziś nie miałam ochoty. Odpoczywałam od tej katorgi i zajęłam się porządkowaniem wszystkich kwiatów na działce. Przenosiłam je z jednego miejsca na drugie. Także sprzątałam i układałam w pokoiku. Biorę "Ibuprom max" i jakoś funkcjonuję.
Przez ten tydzień fajnie opaliłam się. Nawet dwa razy zeszła skóra, ale opalenizna została. Urlop powoli się kończy. Jutro to chyba sobie odpuszczę, bo nie wiem czy wstanę.
Upału ciąg dalszy. "Niewolniczej" harówki także ciąg dalszy. Ale przecież nie będę się nad sobą użalać. Mam co chciałam, a że jest ciężko... Przecież nie ponad moje siły. Zaparłam się i powoooli, bardzo powoooli, po 2-3 cm, ale posuuuwam się do przodu. Co jedno wbicie wideł i oczyszczenie z perzu i ziela, to przesunięcie i odpoczynek. I tak raz za razem. Pot leje się jak z cebra, że już nawet zrezygnowałam z wycierania go z twarzy. A leje się po oczach, po szyi , po policzkach, po plecach itd... Ale dopięłam swego i wypieściłam "alejkę piwoniową" i "alejkę irysową". Przy nich prosto spod sznurka obwódka niebieskich asterków. Już widzę, jak zakwita, jak rośnie moje serce.
Dziś też zrobiłam "obrzeża" wokół trawnika w sadku. Zrobiłam je z 20-centymetrowych pasków z folii od oczka. Trawa nie będzie zarastać ścieżki i potem wchodzić na "alejkę irysową". Tak to sobie wymyśliłam. A czy dobrze, to się okaże.
Dziś małżonek z Jankiem skończyli malowanie domku z zewnątrz. Jutro mają zabrać się za tapetowanie kuchni.
Zmęczona, ale w dobrym nastroju, "pofrunęłam" do domu.
No to zaczęła się dla mnie żmudna i ciężka praca. Jest upał a ja zabrałam się za "karczowanie" chwastów. Odperzam alejki. Zaczęłam od "alei irysowej". Irysów na razie nie ruszałam, tylko obwódkę z asterkami. Potem przeszłam na drugą alejkę, myślę, że będzie to "aleja piwoniowa". Pani Krystyna zobaczyła, jak bardzo ciężko mi idzie i pożyczyła mi widły amerykańskie. Rzeczywiście, to nie to co gracka. Muszę też sobie kupić takie. Lekko wbijają się w ziemię i łatwiej wyciąga się z niej perz i inne chwasty i oddzielam "kwiatki'.
Dziś głównie pracowałam nad wieloletnimi niebieskimi "asterkami". Ładne prezentują się jako obwódkowe, a że mam ich bardzo dużo, więc odnowię obwódki. Robię je pod sznurek na całej linii wzdłuż siatki. Sadzę po trzy sadzonki w rozstępie szerokości mojej ręki.
Będą oddzielały warzywnik i sadek.
Przy okazji chyba odkryłam zamysł pani Grażyny, albo jeszcze poprzedniej właścicielki. Otóż w rogu pod orzechem przy siatce od ulicy jest jakby miejsce "cmentarne". Są na niej bowiem chryzantemy, mahonia, gipsówka (moja nie wzeszła), marcinki i piwonie. Nawet mi się się to podoba i pewnie pomysł zostawię, tylko jakoś uporządkuję ten kącik.
Dziś nie udało mi się zakończyć alejek. Zrobiłam jakieś 3/4 pracy. Jutro dalszy ciąg "karczowania".
Z działki wyszłam o 17.oo, gdyż miałam w planie zebranie stowarzyszenia muzycznego o 18.oo u mnie w sklepiku i musiałam wcześniej wyjechać.
Janek "ostro" pracuje. Wiadomo, dla ciotki.
Dzisiejsza niedziela refleksyjna. Msza w kościele na Plantach w trzecią rocznicę śmierci teściowej. Do pracy na ziemi nie było nastroju. Na dodatek nadal upalnie. Przyszłam jedynie po to, aby podlać "Florovitem" warzywa. Trochę dłubnęła skalniak, ale nie miałam nastroju, więc go zostawiłam. Zerwałam pierwsze trzy duże cukinie. Na jutro na działkowy obiad zrobię leczo.Na dzisiejszy podwieczorek zrobiłam sobie talerz surówki: sałata i ogórek lekko posolone, skropione oliwką. Do tego kompot z moich wiśni. Moja praca.
No to od dziś (znaczy od soboty) wzięłam sobie sama urlop - 9 dni/216 godzin/12960 minut/777600 sekund. W sekundach wydaje się bardzo dużo, w dniach nie tak wiele. Ale i tak sporo, bo tak w zasadzie to na urlopy nie chodzimy. Owszem zamykamy sklep, ale tylko żeby przeprowadzić jakiś mniejszy czy większy remont. Na wczasy też nie wyjeżdżamy, bo szkoda nam pieniędzy. Co najwyżej robimy wypad nad Bug. Ot i tak już od ponad 10 lat. Tak więc ten urlop, będzie jakby prawdziwym moim urlopem. A że na działce? Różnie ludzie urlopują, byle tylko oderwać się od pracy zawodowej.
Od dziś także postanowiłam, że nie będę pracować w soboty. Wszystkie soboty będę miała wolne. Ostatecznie jestem emerytką, więc niech chociaż soboty mam emeryckie. Małżonek nie jest zadowolony z takiego obrotu sprawy, bo będzie musiał sam pracować w soboty. Na dodatek także na stanie będzie miał kuchnię i ojca. Ale ja już przestałam się przejmować tym, co on myśli. Kupiłam sobie działkę nie po to żeby tylko kupić, tylko także po to, żeby na niej się relaksować, odpoczywać, nabierać sił i kondycji. Kupiłam ją dla swojego zdrowia i czy to się mojemu małżonkowi podoba, czy nie, to mi już wisi. Jestem emerytką.
Dziś wstałam wyjątkowo wcześnie, bo o 5,3o. Będzie dłuższy dzień. Ugotowałam obiad ( zupę szczawiową - oczywiście z mojego szczawiu). Raniutko kupiłam bułeczki. Wszystko spakowałam i na działeczkę.
Janek też przyszedł wcześnie i z marszu wziął się do pracy. Pracował cały dzień tylko z przerwą na posiłki. Czy wydajnie to nie wiem, bo się nie znam. Po 16-tej przyjechał małżonek. Sprawdził Janka pracę, dalej zarządził i odjechał.
Udało mi się dziś za cały dzień oplewić cały warzywnik i wszystko podlać konewką.
Dziś jedliśmy z Jankiem także sałatkę z pierwszych dwóch ogórków gruntowych z sałatą. Jaki zapach, jaki i smak! Rewelacja.
Upał. Od jutra mam urlop 9 dni. Pomyślałam o remoncie domku, że może uda mi się go w tym czasie zrobić. Już umówiłam się z Jankiem Gie. Omówimy co jest do zrobienia. Nim trzeba kierować, bo to lekkoduch. Nie pracuje, jak ludzie. Tylko dorywczo. Czasem więc i my mu dajemy zarobić na chleb. Rodzina. Teraz podczas mojego urlopu będzie pod ścisłą kontrolą, więc może się uda z niego ten remont wycisnąć.
Małżonek dość mocno włączył się w dyskusję na temat remontu. Nawet poczynił mi już odpowiednie zakupy (farby, kleje itp.). Czy to tylko chwilowy zryw?
Żeby tylko nie było min i zgrzytów.
Wczoraj spadł deszcz, więc nie musiałam lecieć podlewać ogrodu. "Pomieszkałam" w domu.
Dziś zerwałam pierwszą cukinię. Nie wiem jeszcze co z nią zrobię. Podobno smaczne jest leczo, ale ja czegoś takiego jeszcze nie robiłam i nie jadłam. Zostawię ją na sobotę.
Obrodziły także wiśnie. Są drobne, ale jest ich pełno. Obydwa drzewka obsypane. Małżonek mówi, że to dzikusy. Może zerwę je na sok.
Dziś też urwałam pierwszego ogórka, który gdzieś zaplątał się w szklarence.
Od bocznej sąsiadki znów dostałam truskawek. Ale te dzisiejsze nie za ciekawe. Po deszczu bardzo upaćkane ziemią. Musiałam je dobrze myć kilka razy. Ale udało się. Usmażyłam z nich dżemik. Dorobiłam naleśników i połowę od razu zjedliśmy na kolację. Reszta na jutro.
Ochłodziło się. Po deszczu i ziele zaczęło rosnąć w górę. Ono najpierwsze i najważniejsze. Ale radzę sobie z nim. Ogród już cały piękny. Bujna zieleń. Warzywnik też zachwyca. Tylko trzeba ciągle podlewać. Wczorajszy deszcz wsiąkł i dziś znowu podlewanie. Kombinowałam, jak sobie pomóc, żeby nie trzymać węża w ręce. Potrzebna jest jakaś tyczka, palik i drut, żeby węża do niego przywiązać jak mikrofon. Może coś takiego jest w sprzedaży. Na razie tym nie interesowałam się, ale przy najbliższej okazji powinnam ten problem rozwiązać. Po co stać i "tracić " czas, jak samo może się podlewać. W tym czasie mogę robić co innego, a przecież pracy jest ciągle dużo.
Upał. Wczoraj odpuściłam sobie działeczkę, bo miałam zebranie stowarzyszenia muzycznego. Zeszło do późna. Dziś przyjechałam. Sałata smutna, oklapnięta. Starałam się ją delikatnie podlać z konewki. Ale to nie to co deszcz. Kiedyż on spadnie?
Pojawiły się larwy stonki ziemniaczanej. Wyrosło mi raptem pięć kartofli na krzyż (zostały w ziemi z ubiegłego roku) i to ją stonka dopadła. Spryskałam "Karate". Zobaczymy czy poskutkuje. Może trzeba będzie powtórzyć.
Upał. W domu nie da się siedzieć. Dobrze, że nie musiałam robić dziś obiadu, bo po imieninach teścia zostało sporo jedzenia. Tylko dorobiłam Dorotce naleśników z serem do Warszawy, a bardzo lubi naleśniki. Może je nawet zjadać na zimno i tak z marszu. Uwielbia też pierożki, ale z nimi to dłużej schodzi. Innym razem jej zrobię. Szybko się uwinęłam i fruuuu do Koperkowa, na działeczkę jak na skrzydłach na opalanie. Szło całą parą, aż się nawet przysmażyłam.
Dziś zjadłam talerz czerwonych porzeczek. Swoich porzeczek. Kwaśne - nawet z cukrem. Ale smaczne. "Zainstalowałam" sobie drugą beczkę. Ma ze 100 litrów. Będzie na nawóz.
Wyrwałam rzodkiewkę. Nie udała się. Mała i twarda. Na jej miejsce delikatnie przesadziłam dwa melony, co wysiałam koło oczka. Nie było im tam chyba dobrze, bo bardzo słabo rosły.
No i ciągle "debatuję" ze sobą, jak zabrać się za te wszystkie chwasty przy siatce od strony alejki. Ale chyba to myślenie to zostawię już na urlop.
Na 16-tą umówiłam się z panem Markiem En od szachów u mnie na działce. Namawia mnie na start w wyborach samorządowych. Nie znam się za bardzo na polityce, więc przyjechał mnie wprowadzić w temat. Na wieczór przyjechał małżonek. Zrobiliśmy grilla. Było bardzo sympatycznie.
sobota, 31 marca 2018
Licznik odwiedzin: 68 906
« marzec » | ||||||
pn | wt | śr | cz | pt | sb | nd |
---|---|---|---|---|---|---|
01 | 02 | 03 | 04 | |||
05 | 06 | 07 | 08 | 09 | 10 | 11 |
12 | 13 | 14 | 15 | 16 | 17 | 18 |
19 | 20 | 21 | 22 | 23 | 24 | 25 |
26 | 27 | 28 | 29 | 30 | 31 |
------Koperkowo--------- świat zamknięty w czterech --------arach ---------------- a zachwytu co niemiara
Wpisz szukaną frazę i kliknij Szukaj:
Wpisz swój adres e-mail aby otrzymywać info o nowym wpisie: